3 października 2011

Recenzja Arms And Sleepers "A Man, A Plan, A Canal: Panama EP"


ARMS AND SLEEPERS A Man, A Plan, A Canal: Panama EP, [2011] Expect Candy || Czasem przychodzi taka chwila, że nie wiadomo czego posłuchać. Dawno temu wyrosło się z indie popowych kapelek, teraz ma się dość nieustającego hype'u na chwillwave. W dodatku idzie jesień, a wraz z nią deprechy i inne smaczki, dlatego pragnienie oderwania się od rzeczywistości staje się jeszcze silniejsze. Arms And Sleepers ze swoją nową EP-ką trafili w idealny czas.

Od czasów debiutu cztery lata temu duet Maxa Lewis (samplery, klawisze) i Mirzy Ramic (klawisze, bas) na swoich płytach budują intymny klimat dźwiękowych pasaży o niezgłębionej emocjonalności. Określenie ich twórczości kontaminacją ambientu z trip hopem o czasami jazzowym zacięciu to odarcie jej z całego bogactwa, jakie w sobie zawiera. Nietrudno się domyślić, że muzycy będą łączyć gatunki i z nimi eksperymentować, należy przyjrzeć się, w jaki sposób to robią. Debiutancki Black Paris 86 był dusznym od paryskiego klimatu, emocjonalnym i tajemniczym jednocześnie albumem, zaś na Matador panowie rozwinęli skrzydła.

Choć to Amerykanie, muzyka brzmi tak, jakby tworzył ją ktoś pochodzący ze Skandynawii. Zachwyca tym zimnym pięknem, w którym pulsuje nieskończona liczba uczuć. To ta cicha eteryczność i zmysłowość zawarta wśród dźwięków instrumentów smyczkowych czy klawiszowych zawsze ujmowała. Tegoroczne He Organ Hearts trochę złamało tę konwencję, wprowadzając do kompozycji duetu więcej wystudiowanego chłodu, narzucając muzyce powściągliwość, ale nie ujmując jej magii. Najnowsza EP-ka Arms And Sleepers nie wprowadza do ich twórczości żadnej rewolucji, bo na razie nie ma takiej potrzeby. Nie stanowi też rozczarowania, pokazując twarz duetu pod nieco innym kątem.

Tylko pięć kompozycji, a tyle zostało powiedziane. Poza niezaprzeczalną umiejętnością budowania bardzo kameralnego nastroju, potrafią w dźwiękach idealnie oddać to, co tkwi już w samym tytule każdego utworu. To nie tylko jego rozwinięcie, ale cała opowieść ciągnąca się poza granice wyobraźni. Na EP-ce A Man, A Plan, A Canal: Panama ujęta w nu jazzową stylistykę, dotąd obecną u Amerykanów częściej mimochodem, niż będącą fatyczną cechą ich muzyki.


Zaczyna się nieskomplikowanym, mocno ambientowym The Coller, zaś The Pedestrian już nawiązuje do debiutu, uwodząc swoją paryskością, szczególnie w przejściach. Następny w kolejności In Memorium odwołuje się do subtelnych choć dźwięcznych kompozycji z poprzednich płyty, takich jak Kino, A Mission To Prague, Lusanne czy Words Are For Sleeping. Wzbudza uśmiech swoją dwutorowością – ascetycznym początkiem, dalej rozwijaną energią i kojącymi przejściami. Wchodzi w Espace, łagodniejszą wersję Kepesh z ostatniej płyty, jednakże brzmi delikatniej, bardziej krystalicznie dzięki wysokim tonom klawiszy.

Na koniec największy smaczek - From The City Of Lights, popis francuskich inspiracji zabierający na wycieczkę może pod Mouline Rouge, może głębiej w uliczki Montmartre’u. Pierzcha gdzieś melancholia wcześniejszych utworów, nie ma kojących klawiszy ani tęsknych smyczków, wybuchają natomiast dźwięki akordeonu. I niech ktoś spróbuje zaprzeczyć, że nie kojarzą się z najsłynniejszym tangiem musicalu Mouline Rouge! Klimat bohemy artystycznej, zadymionych pubów, spacerów wokół Placu Malarzy, ucieczek pod Notre Dame potęgują dźwięki tamburynu, a także skrzypiec i pianina w dalszej, spektakularnej części utworu. Nie na taki buchający ogniem koniec przygotowywała ta EP-ka.

Nie miało być rewolucji i nie było, chociaż przyjemnie wędruje się znów opowieściami, jakie serwuje duet. Ten mini album ma swoją perełkę, szkoda że jej stylistyka nie zaważyła na całości, a pomysł nie rozwinął się w longplay. Może powstałoby coś godnego debiutu? Albo coś ponad jego miarę? 7/10 [Monika Pomijan]