THE ACID Liminal, [2014] Infectious Music || Hołdując słusznej skądinąd postawie "nie znam się, to się nie wypowiem" można popaść do niebezpiecznie aroganckiego poglądu "nie znam, więc pewnie znać nie warto". Wytrenowany krytycyzm rodzi odporność na internetowe i medialne rekomendacje, wyłom w niej przynieść jednak może dawno zapomniany prawdziwy, analogowy świat. Rzecz o sklepach muzycznych i sytuacji w Polsce wręcz bajecznej. Nikt przecież nie chodzi do Empiku po muzyczne rekomendacje. W Pradze mam jednak niebezpiecznie blisko domu Musictown, mały sklep muzyczny. Jakub, jego właściciel nie tylko namówił mnie do kupowania przynajmniej od czasu do czasu winyli (choć nadal twardo stoję po stronie CD, a dlaczego, o tym może przy innej okazji). Przez kilka tygodni, przy każdej wizycie zmiękczał mnie pytaniami czy znam/słyszałem The Acid, aż w końcu uległem, płytę przesłuchałem z nim w sklepie i w końcu kupiłem (CD oczywiście).
Tak oto dotarłem do jednego z najlepszych albumów roku 2014 i bodaj najlepszego z szeroko rozumianą muzyką elektroniczną, ramię w ramię z "Tomorrow's Modern Boxes" Thoma Yorke'a, z którym ma zresztą więcej wspólnego. Równie ważna jednak była lekcja pokory. Jasne, wiadomo, że jeśli Internety chwalą, to nie zawsze muszą mieć rację. Ale pamiętać trzeba, że jeśli Internety o czymś milczą, to nie znaczy, że nie jest to godne uwagi. "Liminal" premierę miało w lipcu, tymczasem spróbujcie wyszukać jego recenzje. Na pierwszej stronie Googla jedynie Pitchfork i jednoakapitówka NMA. Na dalsze strony oczywiście nikt nie zagląda.
Album otwiera "Animal" analogowymi trzaskami, gitarą na pogłosie, r'n'b rytmem i olbrzymią dawką przestrzeni. Uderzenie przychodzi w drugiej minucie z potężnym elektronicznym basem, który wznosi się niczym startujący helikopter by zaraz zamilknąć. The xx, czyli jeden z najbardziej przecenianych zespołów świata, mógłby sie od The Acid uczyć jak naprawdę wygląda operowanie ciszą. Liczne zaś i poutykane tu i ówdzie szumy, trzaski, pogłosy bynajmniej nie zniekształcają muzyki, wręcz przeciwnie, dodają jej głębi i ciepła. "Veda" przecież jest zarówno bardziej techniczne, jak i bardziej piosenkowe, bliskie temu, co robi James Blake, ale wraz z pojawieniem się pianina wędrujące w stronę późnego Radiohead i solowego Thoma Yorke'a. Bezbłędny, pełzający i już czysto techniczny bit prowadzi "Creeper", pozornie monotonny utwór z nagłym, podrywającym motywem a'la "Machine Gun" Portishead.
Dalej album utrzymuje obezwładniającą, ale i przystępną atmosferę, pojawiają się za to kolejne motywy. Dwuminutowe budowanie napięcia na początku "Tumbling Lights" przy pomocy post-rockowej ściany dźwięku prowadzi do hip-hopowego bitu rodem z utworów Modeselektor. Na gitarze akustycznej opiera się "Ra", słyszymy ją również w "Basic Instinct", gdzie emotronika z początku wieku miesza się z niemal noise'owym akcentem i synth-popem w stylu M83. Wyraźne echa tego ostatniego, wraz z krystaliczną gitarą znów a'la The xx, słyszymy w najbardziej piosenkowym "Fame".
Album otwiera "Animal" analogowymi trzaskami, gitarą na pogłosie, r'n'b rytmem i olbrzymią dawką przestrzeni. Uderzenie przychodzi w drugiej minucie z potężnym elektronicznym basem, który wznosi się niczym startujący helikopter by zaraz zamilknąć. The xx, czyli jeden z najbardziej przecenianych zespołów świata, mógłby sie od The Acid uczyć jak naprawdę wygląda operowanie ciszą. Liczne zaś i poutykane tu i ówdzie szumy, trzaski, pogłosy bynajmniej nie zniekształcają muzyki, wręcz przeciwnie, dodają jej głębi i ciepła. "Veda" przecież jest zarówno bardziej techniczne, jak i bardziej piosenkowe, bliskie temu, co robi James Blake, ale wraz z pojawieniem się pianina wędrujące w stronę późnego Radiohead i solowego Thoma Yorke'a. Bezbłędny, pełzający i już czysto techniczny bit prowadzi "Creeper", pozornie monotonny utwór z nagłym, podrywającym motywem a'la "Machine Gun" Portishead.
Dalej album utrzymuje obezwładniającą, ale i przystępną atmosferę, pojawiają się za to kolejne motywy. Dwuminutowe budowanie napięcia na początku "Tumbling Lights" przy pomocy post-rockowej ściany dźwięku prowadzi do hip-hopowego bitu rodem z utworów Modeselektor. Na gitarze akustycznej opiera się "Ra", słyszymy ją również w "Basic Instinct", gdzie emotronika z początku wieku miesza się z niemal noise'owym akcentem i synth-popem w stylu M83. Wyraźne echa tego ostatniego, wraz z krystaliczną gitarą znów a'la The xx, słyszymy w najbardziej piosenkowym "Fame".
The Acid to trójca DJ - producent - songwriter, nie może zatem zaskakiwać perfekcyjne, dopracowane i pełne detali brzmienie albumu. Profesjonalne przygotowanie The Acid musi też stać za tym, co z pewnością zauważyliście w tym tekście, mianowicie za ciągłym name-chekingiem. To prawda, poszczególne elementy mniej, bardziej lub jeszcze bardziej odwołują się do bardzo konkretnych brzmień czy wręcz wykonawców. A nie wspomniałem przecież jeszcze o wokalu, Ry Cuming (znany jako Ry X autor choćby z tego singla) przypomina nie bowiem nie tylko Yorke'a, ale i swego krajana Cheta Fakera.
Można by zatem posądzać The Acid o wystudiowanie i brak oryginalności, ale czy to źle, że zamiast wszystkich wymienionych wyżej wykonawców w poszukiwaniu najprzyjemniejszych składników, sięgnąć możemy po jeden tylko niezwykle silny album? Siłą "Liminal", w dobie gdy niektórzy mówią o nieuchronnym końcu formatu albumu, jest to, że płyta autentycznie wciąga, ani na moment nie traci na jakości i zmusza wręcz do jej zapętlenia. Wreszcie, podobnie jak "Tomorrow's Never Boxes", jest to muzyka nie tylko po ludzku przyjemna, ale oddziaływująca na nas nie tylko znakomitymi dźwiękami, ale i obrazami kreowanymi w naszych głowach. Szare okładki najwidoczniej skrywają największe palety barw, kształtów i emocji. 9/10 [Wojciech Nowacki]
Można by zatem posądzać The Acid o wystudiowanie i brak oryginalności, ale czy to źle, że zamiast wszystkich wymienionych wyżej wykonawców w poszukiwaniu najprzyjemniejszych składników, sięgnąć możemy po jeden tylko niezwykle silny album? Siłą "Liminal", w dobie gdy niektórzy mówią o nieuchronnym końcu formatu albumu, jest to, że płyta autentycznie wciąga, ani na moment nie traci na jakości i zmusza wręcz do jej zapętlenia. Wreszcie, podobnie jak "Tomorrow's Never Boxes", jest to muzyka nie tylko po ludzku przyjemna, ale oddziaływująca na nas nie tylko znakomitymi dźwiękami, ale i obrazami kreowanymi w naszych głowach. Szare okładki najwidoczniej skrywają największe palety barw, kształtów i emocji. 9/10 [Wojciech Nowacki]