COLDAIR [1.02.2014], Café V Lese, Praha || Całe szczęście, że muzyka Tobiasza Bilińskiego wciąga praktycznie od pierwszych dźwięków, inaczej naprawdę ciężko byłoby się mi skupić, słysząc wciąż szeptane do lewego ucha obserwacje Look! Look at the girls! They all wanna sleep with him right now! Rzut okiem na ukrywające się pod ścianami dziewczęta potwierdził spostrzeżenie, bardziej jednak wolałem się skupić na dźwiękach, które Tobiasz grał, niż na feromonach, które ewidentnie wydzielał.
Co ciekawe, było to moje pierwsze koncertowe zetknięcie się z Coldair. Parokrotnie widziałem Kyst, w tym w dwuperkusyjnej odsłonie, każdy kolejny raz był niezaprzeczalnie lepszy i ciekawszy od poprzedniego. Ale w przypadku Coldair przyznaję, że musiałem ulec powszechnemu niemal złudzeniu, że jak zespół, to na bogato, a jak solo, to smutny chłopiec z gitarą. Na szczęście już drugi album Coldair, "Far South", pokazał, że to nie gitarowy szkicownik z szuflady, ale przy utrzymaniu stałego tempa zmian/rozwoju, pełnoprawny projekt, którego kolejne kroki mogą być potencjalnie ciekawsze niż Kyst. I płyta "Whose Blood" tylko te przypuszczenia potwierdziła.
Na chłopca z gitarą dali się nabrać i Czesi. Wydawało się, że w odpowiedzi na pierwsze dźwięki Coldair, niemal słyszeć było można odgłos zdziwienia dobiegający ze skromnego publikum. Odbiór ten tylko umacniał się w trakcie stosunkowo krótkiego koncertu. Ogromny talent, w pełni ukształtowania muzyczno-sceniczna osobowość, bezbłędny miks i przede wszystkim niebywale bogata, wręcz zaskakująco różnorodna przy pierwszym kontakcie muzyka.
Najlepsze momenty? Single z "Whose Blood", świetny i profesjonalny cover "Strawberry Bubblegum" Justina Timberlake'a, czy moje ulubione "What Is There To Know" na bis. Ale przede wszystkim nowy, po raz pierwszy zagrany utwór, z płyty nad którą Tobiasz właśnie pracuje. Nie, nie napiszę jak brzmi, poczekajcie na plus minus 2015 rok, bo zaskoczeń ze strony Coldair może być naprawdę sporo. Porzućcie też już wszelkie etykiety i porównania, Tobiasz Biliński gra po prostu jak Tobiasz Biliński a pomysłów na siebie ma co raz więcej.
Szkoda, wielka szkoda, że całkowicie zawiedli organizatorzy. Byłem niemal pewien, że jeśli udało sie zorganizować koncert w Café V Lese, jednym z najważniejszych miejsc na muzyczno-alternatywnej mapie Pragi, to nie należy się przejmować resztą. Zerowa promocja, event na Fejsie utworzony na trzy dni przed, brak choćby symbolicznej kartki w samym klubie, że tego dnia odbywa się w nim potencjalnie intrygujący koncert. Poczułem, że jeśli polscy wykonawcy chcą przyjeżdżać do Pragi (bo warto!) to skoro jestem na miejscu to naprawdę powinienem wziąć sprawy w swoje ręce.
Wreszcie uwaga dla fanów, miłośników, czy osób które zetknęły się muzyką Coldair dopiero na żywo. Dziewczęta, nie przygryzajcie nerwowo warg! Chłopcy, nie uciekajcie spłoszeni zaraz po koncercie! Nie musicie bać się Tobiasza, przynajmniej na razie, dopóki nie zostanie obrzydliwie bogatą gwiazdą światowego formatu. Za parę lat, czeska widownia i praskie kluby naprawdę mogą mieć powody by żałować, że nie poświęciły Coldair takiej uwagi na jaką zasługuje. [Wojciech Nowacki]