PRODAVAČ Malý ráje, [2014] Starcastic / Deadred Records || Trzy lata. Tyle minęło w tym miesiącu od mojego przyjazdu do Pragi. Może się Wam wydawać, że wiem już niemal wszystko o tutejszej muzyce. Niestety, znam fakty, zbieram wiedzę, rejestruję emocje, ale nadal nie rozumiem, dlaczego właśnie tutaj i w taki właśnie sposób dzieją się takie a nie inne rzeczy. Trzy lata, tyle czasu minęło też od ukazania się małej, niepozornej i darmowej epki "Duchové" pod którą podpisał się teoretycznie nieznany wtedy nikomu Prodavač. Czystym przypadkiem były to zatem moje początki intensywnego rozpoznawania tutejszej sceny, jednocześnie zaś dość istotny moment w jej historii związany z debiutem Prince of Tennis.
Był to pierwszy przypadek, kiedy osoby o uznanej, niemal kultowej przeszłości rodem z lat 90-tych, nagrały nową muzykę, jednocześnie współczesną i odwołującą się do czeskiej sceny sprzed lat, i w bezpretensjonalny sposób upubliczniły ją za darmo pod nowym szyldem. Od paru lat najciekawsze i najbardziej wartościowe rzeczy dzieją się tutaj zgodnie z tym modelem. Artyści kojarzeni teoretycznie ze sceną alternatywną wydają epki i całe albumy, bardzo często udostępniają je za darmo lub za symboliczną koronę i zamiast spadać do kategorii "kolejnego zespołu z Bandcampu" przykuwają z miejsca uwagę lokalnych mediów. W ten sam sposób działają zupełni debiutanci (post-hudba, Wild Tides), ale też osoby o uznanym już dorobku (przypadek Prince of Tennis czy całej rodziny wykonawców wywodzących się z niegdysiejszego Sporto).
Trzy najważniejsze nagrody muzyczne, Apollo, Vinyla i Anďel, zdominowane zostały przez szeroko rozumianą "alternatywę", na tyle szeroko, że niemal zaczyna zastępować pojęcie popu. Ewidentnie zjawisko przykuło uwagę również wielkich wytwórni płytowych, które zaczynają pod własną marką wydawać płyty alternatywnych wykonawców. Płyty oczywiście kompaktowe, niezależne labele bowiem niemal całkowicie przestawiają się na model zasadniczo jeszcze niewyobrażalny w Polsce, mianowicie ograniczanie wydawnictw na fizycznych nośnikach wyłącznie do winyli. Co jest też przypadkiem albumu "Malý ráje".
Jeszcze jednak uwaga na temat lokalnej specyfiki, parokrotnie już przeze mnie wspominana w recenzjach czy moich czesko-słowackich artykułach. Ważna, bo uwypukla niezwykle istotną różnicę między polską a czeską sceną, również mainstreamową. Pokażcie mi proszę w Polsce powszechnie uznawanego wykonawcę "muzyki elektronicznej", którego kariera nie tylko sięgałaby lat 90-tych, ale właśnie z tą dekadą byłaby najbardziej związana. O ile w Polsce "tylko-rockowy" pogląd na muzykę był przez dziesięciolecia jedynym słusznym a próby wprowadzenia elektroniki na nasz rynek to ledwie parę ostatnich lat i to głównie w postaci kopiowania (często spóźnionego) zachodnich trendów, o tyle w Czechach taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Praska scena klubowa z połowy lat 90-tych wpłynęła na tutejsze pojmowanie muzyki i efekt ten po latach tylko nabiera siły.
Prodavač to również "debiutant-niedebiutant". Jednym z najważniejszych czeskich albumów ostatnich lat było "More" grupy Sporto, jednocześnie ich ostatnie wydawnictwo. Dawni członkowie grupy do dziś utrzymują wyraźny wpływ na tutejszą scenę. Przoduje w tym hiperaktywny Martin Hůla vel Martin Tvrdý vel Bourek vel dziesiątki rozmaitych projektów z alternatywno-hiphopowym Bonusem na czele. Za Prodavačem stał drugi głos Sporta, czyli Pavel Kabelík (vel Šampon). EP "Duchové" przyniosło miks elektroniki z akustycznymi brzmieniami, "Zbejvá mi ještě chvíle" jeszcze kojarzyć mogło się z "emotroniką" w stylu Hood czy The Notwist, ale już "Jaká je barva tvojí noci" było po prostu bezczelnie popową piosenką. Ale co to za pop, który to beznadziejnie krąży wśród hern, paneláků i pustych ulic?
Siłą Prodavača były teksty w niezwykle inteligentny sposób definiujące statystycznego trzydziestoparolatka, dorastającego w latach 90-tych, którego życie w najlepszym przypadku zatrzymało się na blokowiskach na przedmieściach Pragi, w niewiele gorszym - w rodzinnym małym miasteczku. Być może ta emocjonalna eksklamacja była na tyle wyczerpująca, że na kontynuację musieliśmy czekać aż trzy lata. Otrzymaliśmy jednak nie tylko dalszy ciąg pytań, ale i, co zaskakujące, odpowiedź. Czasem bowiem jedyne co potrzebujemy to małe raje wokół nas.
Lekko industrialny początek niemal dosłownie cytuje Kittchena, innego bohatera czeskiej alternatywy. Ale po paru sekundach piosenki "Tichá pošta" pojawia się przepiękna syntezatorowa ściana, a po tym jak w swych lirykach Šampon przesuwa się z paru metrów kwadratowych w bloku do rodzinnego domu, dzięki pojawieniu się żywej perkusji i lekko schowanej gitary całość nabiera zespołowego charakteru. I natychmiast kojarzy z Radiohead u szczytu formy, czyli sprzed odkrycia przez Thoma Yorke'a istnienia automatów perkusyjnych.
Również początek "Šetřim slova" sugeruje mocno elektroniczny charakter utworu, ale nie, ten szybko przeradza się w niesamowicie mądrą popową/rockową piosenkę. Owszem, muzycznie unosi się tu lekki duch lat 80-tych, ale w sporej części, jak w antytelewizyjnym "Lepší než sny", odpowiada za to gitara a nie syntezatory. Te służą głównie perfekcyjnemu oplataniu zespołowych i świetnie wyprodukowanych kompozycji (vide "Zdrojový kód").
Šampon nie jest wyjątkowym wokalista, brzmi jak chłopak z sąsiedztwa przypadkowo obdarzony przyjemnym głosem. Jednak jego teksty, praski dialekt i talent do tworzenia bezbłędnych melodii sprawiają, że nie sposób się zdecydować, czy śpiewać razem z nim, czy słuchać jego słów. A przecież w "Šetřim slova" śpiewa właśnie o tym, że oszczędza swoje słowa na lepsze czasy. Które wcale nie muszą nadejść, prodavačowe tu i teraz jest bowiem więcej niż znośne. "Malý ráje" to nie bez powodu utwór tytułowy. Może być źle, może być przeciętnie, możesz nadal nie wiedzieć czego chcesz od życia, ale sztuką jest potrafić znaleźć małe raje wokół siebie. Oh, jakie to czeskie. Všechno co potřebuju jsou malý ráje / Všechno co potřebuju jsi ty. Nie znajduję lepszych słów na opisanie mojego życia w Pradze. 9/10 [Wojciech Nowacki]