4 lipca 2014

Relacja z koncertu Damona Albarna 29.06.2014


DAMON ALBARN [29.06.2014], Stara Gazownia, Poznań || Maltańskie koncerty to pewna marka. W mieście w którym życie kulturalne traktowane jest przez włodarzy jako fanaberia części niepokornych mieszkańców, przynajmniej raz w roku można zetknąć można się z tym, co aktualnie w muzyce istotne. Nawet wielkie festiwale muzyczne wydają się lekko opóźnione w sprowadzaniu nowości, tymczasem Malta błyskawicznie zareagowała na powroty Portishead czy Faith No More, przedbiegła falę freak-folku a nieszczęsny koncert Atoms For Peace miał szansę być jednym z najważniejszych wydarzeń koncertowych zeszłego roku.

Ale zastanówmy się, czy dziś jeszcze w jakimś stopniu ekscytuje nas Atoms For Peace? Zainteresowanie Thomem Yorkiem wróciło przecież do zwyczajowego rytmu "będzie w tym roku nowe Radiohead czy nie". Chciałbym oględnie powiedzieć, że nie jestem pewien czy solowy album Damona Albarna będzie pamiętany za powiedzmy rok. Rzecz w tym, że jestem niemal całkowicie pewien, że nie będzie. Niewielu jest artystów, którzy solową twórczością są w stanie wyjść z cienia macierzystej formacji. Eddie Vedder? Wspomniany Thom Yorke? Jako fani możemy racjonalizować, dowodzić znaczenia, ale powiedzmy to sobie szczerze, nawet dla nas będą to tylko dodatki do dyskografii.

W przypadku Albarna jednak - dyskografii czego? Poznański koncert pokazał, że jednak dla sporej części publiczności jest to bardziej lider Gorillaz niż Blur. Jako zbliżający się do trzydziestki fan Blur nadal zdarza mi się myśleć o Gorillaz w kategoriach pobocznego projektu a o reszcie projektów Albarna jako o artystycznych kaprysach. Tymczasem dla maltańskiej publiczności był to raczej ten facet od Gorillaz, co to kiedyś miał taki stary zespół z którym grał "Song 2". I weźmy poprawkę na to, że zarówno Blur, jak i sam Albarna nigdy nie należeli w Polsce do nazw specjalnie popularnych. Stąd też pewnie i frekwencja.

Na dwadzieścia zaprezentowanych piosenek aż sześć stanowiły kompozycje Gorillaz. Z tych bardziej oczywistych ciężej brzmiące "Tomorrow Comes Today" i "Kids With Guns" oraz "Clint Eastwood" na bis, ale także mniej oczywiste "Slow Country", "El Mañana" i gospelowe "Don't Get Lost In Heaven". Pojawiły się i dwa utwory The Good, The Bad & The Queen, "Three Changes" i singlowe "Kingdom Of Doom", ba, nawet jedna piosenka Rocket Juice & The Moon ("Poison"). A że pod samą sceną znalazło się jednak pewne grono albarnowych die-hard fanów, to gwiazda wieczoru drapiąc się głowie przyznać musiała: Love to hear you're singing these songs.

Blur? Zaledwie dwie piosenki, rozpoznane przez nielicznych. Właściwy set zakończyło "All Your Life", b-side z singla "Beetlebum", tuż przed nim Albarn odegrał zaś na pianinie "Out Of Time", owszem, singiel, ale z tej dziwnej płyty "Think Tank". I tyle. Nie dość, że wszystkie zespoły Albarna zostały, poza Gorillaz, sprowadzone do jednego poziomu, to i nie rozpieszczał widowni koncertem życzeń markowych kompozycji. Szkoda, na trasie zdarzyło mu się zagrać i "Song 2", i "Tender", o które aż się prosiło gdy na scenę wkroczył gospelowy chórek.

Oczywiście najważniejsze miały być utwory z "Everyday Robots", oficjalnie pierwszej solowej płyty Albarna. Już na samym początku koncertu rozbrzmiały singlowe "Lonely Press Play" i utwór tytułowy, występ zaś zgodnie z przewidywaniami zakończyło równie udane "Heavy Seas Of Love". Poza "The Selfish Giant" pojawiły się wszystkie piosenki z płyty, a że przeplatane były wspomnianymi wyżej dawnymi wcieleniami Albarna, to nawet na tle tych nie najbardziej znanych starszych piosenek, kompozycje z "Everyday Robots" jawią się jako najmniej wyraziste z całej jego twórczości. Może i ładne, jak zawsze pięknie zaśpiewane, ale szczerze i po prostu nudne.

Największą atrakcją koncertu był jednak sam Damon Albarn. Towarzyszący mu zespół do specjalnie zręcznych czy zajmujących nie należał, ale nieustale był obiektem żywej interakcji ze strony Albarna, traktującego całą swoją ekipę w niemal rodzinny sposób. I zachowującego się w profesjonalny, ale bezpretensjonalny sposób, czerpiącego nieskrywaną radość z występu. Nawet pomimo niesprzyjającej pogody, w końcu jak powiedział: It doesn't matter. It's only rain. But it's nice rain. [Wojciech Nowacki]