2 maja 2016

Recenzja Liima "ii"


LIIMA ii, [2016] 4AD || Zmiana nazwy nie zawsze jest tak efektywna jak z New Yardbirds na Led Zeppelin czy z Joy Division na New Order. Jeśli duńscy Efterklang decydują się, wraz ze swym koncertowym perkusistą Finem Tatu Rönkkö, występować po nową i niewiele nikomu mówiącą nazwą Liima, to dopiero podczas koncertu obserwowanego przez kilkadziesiąt ledwie osób jasnym się staje, że taki był najprawdopodobniej plan.

Praski koncert Liimy był jednym z najdogłębniej zignorowanych koncertów sezonu i zachodziłem w głowę dlaczego całkowicie zakamuflowali szyld Efterklang, który pozwoliłby im nie tylko zapełnić, ale być może i wyprzedać znacznie większą koncertową salę. Znakomitość albumu "Piramida" zaakcentowali jeszcze potężniejszą płytą koncertową "The Piramida Concert" zarejestrowaną z udziałem kopenhaskiej filharmonii, poziom patosu zawieszony został więc niezmiernie wysoko. Następnie pojawiły się dwie informacje, pierwsza, że Efterklang pracować mają nad autorską operą, czyli jednak można przebić płytę symfoniczną, oraz druga, która wzbudziła panikę wśród miłośników grupy, dotycząca "ostatniego koncertu" grupy w dotychczasowej formie i potrzeby czasu na odnalezienie nowego kształtu jej działalności. Co przez niektórych zostało odczytane jako koniec Efterklang, dziś już wiadomo, że okazało się początkiem Liimy.

Jeśli muzycy marzą czasem o powrocie do swych początków, do bycia znów debiutantem, do niewinnej anonimowości, to Efterklang to marzenie zrealizowali. Powrót od orkiestry za plecami do klubowych koncertów dla wybranej garstki nie jest bowiem degradacją. Liima wypada na żywo świetnie, muzycy są zrelaksowani i autentycznie zainteresowani sprzężeniem zwrotnym z publicznością. Pomijając już kwestię swobody eksperymentowania i zabawy nowymi dźwiękami bez presji nagrania kolejnej "Piramidy". Choć jednak brzmienie Liimy różni się od Efterklang, to jednak "ii" nie jest bynajmniej albumem przesadnie eksperymentatorskim.


Modelowy utwór Liimy to już otwierające całość "Your Heart". Linia wokalna, gdzieś pomiędzy Efterklang a Apparat, snuje się nad delikatnym, koronkowo-mechanicznym mikro-bitem, mimo modulacji głosu całość brzmi całkiem przestrzennie, ale nie przechyla się ani w stronę zdecydowanej rytmiki, ani melodyjnej piosenkowości. Teoretycznie bowiem Liima bazować ma na perkusjonaliach, ba, nawet tytuły kompozycji częściej wychodzą z rytmicznych i dźwiękowych skojarzeń niż tekstów. "Trains In The Dark" to oczywiście syntetycznie-kraftwerkowy automat perkusyjny. "Russians" bazują na samplu z radzieckiego filmu. A co z intrygującym tytułem "Roger Waters"? Spróbujcie powstrzymać wasze umysły przed natychmiastowym skojarzeniem linii basu z pinkfloydowym "Money". Gitara basowa zresztą jest cichym bohaterem materiału Liimy, zaskakując znacznie częściej niż perkusja.

Rytm zdaje się bowiem być bazą kompozycji, ale nie okazuje się ich pierwszoplanowym elementem. Nie są nim też melodie, jak we wspomnianym już "Your Heart", Liima zatrzymuje się gdzieś w połowie, pierwszy plan oddając zaskakująco wokalowi. I choć to ten sam głos co w Efterklang, to znacznie częściej zbliża się tu bardziej do popowej elektroniki Moderat, nawet jeśli w "Amerika", drugim najlepszym obok "Rogera Watersa" utworze Liimy, radośnie zbliżają się do mikropopowego eksperymentu tUnE-yArDs. Szkoda, że takich urozmaiceń nie ma tu więcej, mniej więcej od połowy "ii" brzmieć zaczyna jak jeden długi utwór, poszczególne motywy wydają się powtarzać i brzmieć podejrzanie znajomo a utwory przenikać jeden w drugi więcej niż niezauważalnie.

Nie tyle selekcja materiału, co produkcja zaważyła na jednak umiarkowanym charakterze płyty. Liima na żywo wypada znacznie lepiej, wyraziście, spontanicznie, jednocześnie dziwnie i sympatycznie, czasem wręcz tanecznie, co w połączeniu z filuternością wokalisty naprawdę daje im większy popowy potencjał niż przereklamowanemu Moderatowi. Również podróżniczego charakteru materiału, który powstawał od Madery po Berlin, po wejściu do studia nie słychać. "ii" to raczej potencjał niż spełnienie wielowymiarowości, ale nawet pomimo tego nie jest płytą nudną. 6.5/10 [Wojciech Nowacki]