7 września 2016

Recenzja Joanna Newsom "Divers"


JOANNA NEWSOM Divers, [2015] Drag City || Czwarty album Joanny Newsom wypełniają obrazy ciężkich barwnych chmur unoszących się nad gęstą, nieprzeniknioną dziczą. Znając jej twórczość i ulubione narracyjne tropy można zatem zakładać, że "Divers" spowija freak-folkowy naturalizm, lecz w przypadku powstającej cztery lata płyty nic nie może być oczywiste i jednowymiarowe. Zwróćcie uwagę na to jak kadrowane są okładkowe ujęcia, za kłębami chmur wyraźnie sugerowana jest jakaś obecność. Wydaje się, że uchwycono ostatni moment zanim podmuch wiatru odsłoni skrywającą się za nimi tajemnicę. Owa skryta obecność to potężna siła, organizm niemal żywy, lecz nie do końca. To spowite chmurami wieżowce. To miasto. To Nowy Jork.

"Divers" okazuje się poniekąd najbardziej wielkomiejskim albumem Joanny Newsom, ale elementy tego obrazu porozsiewane są w czasie i przestrzeni. Niezakamuflowany obraz miasta pojawia się dopiero w "A Pin-Light Bent", jego nazwa zaś pada w jedynej piosence (tak, zwyczajnej, dwuipółminutowej piosence) niebędącej autorstwa Newsom. W tradycyjnej melodii "Same Old Man", rozdzierająco prostej i z pogranicza appalaskiego folku i bluesa, słyszymy I'm certainly glad to be at home / New York City continues on, alone, miasto i jego historia ciążą zatem nad "Divers", nie są jednak właściwym przedmiotem płyty. Wypełniają ją obrazy wojsk i żaglarzy, odkrywców i kolonizatorów, zdobywców i Indian, wyspy, która stanie się Manhattanem. Kolonizatorska opowieść wykracza jednak poza własne czasy, sięga ku współczesności za pomocą szczątkowych i enigmatycznych źródeł. Gdy w "Sapokanikan" Joanna Newsom śpiewa and the records they left are cryptic at best lost in obsolescence / the text will not yield / (nor X-ray reveal, with any florescence) odnosić się może zarówno do śladów przeszłości, jak i do własnej wielowarstwowej narracji. And we came to see Time is taller / than Space is wide wyjaśnia w "Waltz Of The 101st Lightborne" wyjawiając, że właściwym tematem "Divers" jest czas.


Pojawiają się tu zaskakująco tradycyjne piosenki, jak "Same Old Man" i "The Things I Say", o klasycznej strukturze i sięgające do tradycji folku oraz dawnego bluesa. Brzmienia klawiszy Wurlitzera i Rhodesa ukierunkowują "Goose Eggs" w stronę soft-rocka wczesnych lat siedemdziesiątych i piosenkowości w stylu Fleetwood Mac. Śpiew Joanny Newsom nadal potrafi okazać się zarówno odrobinę przegadany w "Sapokanikan", jak i zręcznie chwytliwy w powtórzeniach tytułowego wersu "You Will Not Take My Heart Alive". Jednym z koronnych momentów płyty jest utwór, który mógłby nawet uchodzić za przebojowy. W "Leaving The City" słychać markową harfę Joanny oraz typowe odniesienia do muzyki dawnej, eskalująca struktura jest niekoniecznie piosenkowa, ale w niecałych czterech minutach, dzięki perkusji oraz wokalnej kawalkadzie, mieści się tyle prawdziwego napięcia co w topowych kompozycjach Kate Bush.


Nie ma na "Divers" kilkunastominutowych utworów rodem ze zjawiskowego "Ys", również w porównaniu z trojpłytowym "Have One On Me" nowy album wydaje się być najbardziej standardowym od czasów debiutu. Ale i tak jego esencją pozostają fragmenty najbliższe brzmieniu z tychże ambitnych płyty. Takim jest już otwierające album "Anecdotes", ze schowaną, lecz rozpoznawalną harfą, ozdobione dźwiękami klarnetu i, przede wszystkim, wyraźnie narracyjne. W połowie ponad sześciominutowego utworu następuje melodyjny przeskok i wyostrzenie kompozycji, która zagęszcza się i wycisza przy subtelnych dźwiękach syntezatora. Również tytułowe "Divers" skrywa tajemnicę i tkwi w zawieszeniu niespełnionego napięcia, ale już bez pogmatwanej struktury. Najbardziej emocjonującym i kluczowym zarazem utworem jest finałowe "Time, As A Symptom". Joanna Newsom wyjątkowo nie chowa się za obrazami i w prostych słowach wyśpiewuje motto albumu: Love is not a symptom of time Time is just a symptom of love. Słychać tu odgłosy ptaków i jasno deklarowaną radość życia, wokal łączy się perkusją i orkiestrą (City Of Prague Philharmonic Orchestra!) w jedną ekstatyczną całość by śpiewacza dosłownie rozpłynęła się w pół słowa w transcendencji.

"Ys" już na zawsze zostanie jednym z najważniejszych albumów pierwszej dekady XX wieku i prawdopodobnie najlepszym w dorobku Joanny Newsom (choć prawdziwym skarbem okazuje się pomijana epka "Joanna Newsom And The Ys Street Band"). "Have One On Me" pozostanie zagwostką, której rozwiązania podejmują się tylko najwięksi zwolennicy. "Divers" niezaprzeczalnie jest pod względem formalnym jej najbardziej przystępną płytą, pozostaje jednak pytanie czy jeśli ktoś nie uległ Joannie Newsom na wyżynach jej wyobraźni i ambicji, to czy ma powody by przekonać się do niej teraz. 8/10 [Wojciech Nowacki]