30 września 2016

Recenzja Opeth "Sorceress"


OPETH Sorceress, [2016] Nuclear Blast || Najnowsza płyta Opeth nie powinna być zaskoczeniem. Zespół już na dwóch poprzednich albumach wyraźnie dał do zrozumienia, w jakim kierunku artystycznym zamierza podążać a "Sorceress" jest ich naturalnym następcą. A jednak czuję się zawiedziony. Po pierwsze dlatego, że dobór singli był niezwykle mylący. Jako wizytówkę albumu wybrano utwór tytułowy, który stylistycznie nie ma właściwie nic wspólnego z resztą płyty (łączy się być może jedynie z "The Wilde Flowers"). Po drugie, sami muzycy napędzali oczekiwania swoich starych fanów, którzy, chociaż pogodzeni już z brakiem growlingu, liczyli na album zwarty kompozycyjnie i budowany za pomocą potężnych i melodyjnych riffów. Powtarzanie w wywiadach przez np. Fredrika Åkessona, że jest to "ciężka" płyta a wokale Åkerfeldta zbliżają się do pełnych ekspresji krzyków okazało się zaklinaniem rzeczywistości. Dużo zamieszania i szkody zrobiła też recenzja z serwisu Metal Wani którą należałoby chyba uznać za "oficjalną" i "zaakceptowaną" przez zespół, bo powstała w czasie gdy jeszcze nikt inny do płyty dostępu nie miał (nie upubliczniał jej dziennikarzom ani Nuclear Blast, ani nikt ze środowiska zespołu). Mogliśmy się z niej dowiedzieć, że "Sorceress" jest "najbardziej metalowym" albumem od czasu "Watershed" oraz że to właśnie na najnowszym albumie uświadczymy największą zawartość "Opeth w Opeth" od niemal dekady. No i okazało się, że Jonathon Rose słuchał chyba innej płyty niż ja.

Warto może od razu wyjaśnić pewną kwestię, która jak bumerang powraca w polemikach między "nowymi" a "starymi" fanami zespołu. To nie głęboki wokal Åkerfeldta decydował o wyjątkowości Opeth. Świadczyły o tym doskonałe kompozycje, zaskakujące rozwiązania harmonijne oraz gęstość melodyczna poszczególnych utworów. Na myśl przychodzą mi dwa utwory, "Face Of Melinda" ze "Still Life" oraz "To Bid You Farewell" z "Morningrise". Nie ma tam growling, jest za to przepych, klimat, wspaniała praca gitary oraz sekcji rytmicznej. Utwory te zbudowane są w niezwykle finezyjny sposób oraz logicznie się rozwijają. Jest to przykład pierwszy z brzegu, tego typu kompozycji w historii Opeth było dużo więcej. Na "Sorceress" żaden z utworów nawet nie zbliża się poziomem do dwóch wspomnianych. Michael Åkerfeldt, wielki fan undergroundowego progresywu włoskiego spod znaku np. Museo Rosenbach czy Il Paese Dei Balocchi ślepo trzyma się recepty, która w praktyce zamiast nadawać jego twórczości pierwiastek niezwykłości i rozmachu wysysa z niej powoli życie. W ewolucji artystycznej Opeth bardzo dużo złego zdziałał Steven Wilson, gdyż to właśnie sposób, w jaki on postrzega muzykę progresywną (w jego wykonaniu jest to muzyka plastikowa, o popowym zabarwieniu, wyzbyta szczerości) najbardziej uderza w kompozycje Åkerfeldta.


O ile jednak "Heritage" potrafiło zaintrygować, pomimo swojego chaotycznego charakteru, ciesząc bogactwem pomysłów, często porzucanych w połowie, nie zawsze sensownie wprzęganych do utworów, ale jednak intrygujących, to na "Sorceress" pomysłów jest bardzo niewiele. Na rynku pojawiły się trzy single, potężny, jak na "nowy" Opeth, tytułowy "Sorceress", melancholijny, spokojny, ale przemyślany "Will O The Wisp" oraz chwytliwy "The Wilde Flowers" i są to zdecydowanie najlepsze utwory na albumie. Można do tej listy na siłę dodać jeszcze "Chrysalis" oraz "Sorceress 2", tyle, że "Chrysalis" budowany jest na riffie brzmiącym, jakby Åkerfeldt cofnął się w muzycznym rozwoju o wiele lat a piękny, lekko niepokojący motyw przewodni "Sorceress 2" zmierza donikąd i kończy się przed jakimkolwiek satysfakcjonującym rozwiązaniem. Dużo uwagi w materiałach promocyjnych oraz wspomnianej już recenzji Jonathona Rose'a poświęcono utworowi "Strange Brew". Miał on stanowić jakoby opus magnum najnowszej płyty. Jak dla mnie, jest to kompozycja nieskładna, nielogiczna i ciągnąca się w nieskończoność, jakby na siłę i wbrew zamierzeniom muzyków. Niestety, mamy tu jeszcze najwyżej przyjemny "A Fleeting Glance", mało odkrywczy utwór "Era", który nie pozostawia w głowie słuchacza żadnego śladu oraz ładne, ale zbyt monotonne "The Seventh Sojourn". Być może mój zawód wynika z faktu, że spodziewałem się czegoś więcej. Miałem nadzieję, iż zespół poza opublikowanymi singlami trzyma w zanadrzu coś wyjątkowego, coś co sprawi, że poderwę się z fotela. Słuchając albumu, czekając na taki przełomowy moment, coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że Åkerfeldt stoi w szerokim rozkroku między dwoma łódkami reprezentującymi, z jednej strony, wpływy progresywne, które już wiele lat temu wymyślono, rozwinięto i wykorzystano (i zrobiono to lepiej niż Opeth kiedykolwiek będzie w stanie to zrobić) a z drugiej, elementami, które konstytuowały wyjątkowość zespołu (łączenie dwóch odrębnych stylistyk, potężne, dobrze zaaranżowane riffy, zabawa harmoniami i, właśnie, progresywność muzyki, tyle, że wyrażana zupełnie inaczej niż obecnie). Tylko patrzeć jak Åkerfeldtowi pękną w kroku jeansy a on sam wpadnie do wody.

Nie napiszę jednak, że "Sorceress" to płyta zła, nawet pomimo faktu, że przykro się zawiodłem. Jest to jednak album, który, mam wrażenie, mógłby być dużo lepszy, gdyby tylko Michael Åkerfeldt celowo nie rozwadniał kompozycji niepotrzebnymi i przewidywalnymi pseudo-progresywnymi pasażami. Progresyw oznacza rozwój, poszukiwanie nowych form ekspresji a nie przywoływanie ducha art-rockowych dokonań lat 70-tych. Opeth najbardziej progresywny był na wspomnianym już "Mornigrise" i do tego poziomu nigdy już się nie zbliżył. Być może zresztą "Sorceress" jest albumem wybitnym, kto wie? Może po prostu ja słucham go w nieodpowiedni sposób. 6.5/10 [Jakub Kozłowski]