6 listopada 2016

Recenzja Anohni "Hopelessness"


ANOHNI Hopelessness, [2016] Rough Trade || "Hopelessness" to festiwal miałkich i infantylnych obserwacji (mamy globalne ocieplenie, w Ameryce jest kara śmierci a drony są nieludzkie), niewiedzy i niezrozumienia dla złożoności świata oraz polityki (wszystko to wina Obamy) a nawet konserwatywnego populizmu (Ameryka stworzyła ISIS). Bezrefleksyjna treść została równie niestety bezrefleksyjnie przyjęta przez dotychczasowych fanów Antony Hegarty'ego, którego cały polityczny program powinien był się zawrzeć w coverze "Imagine" Johna Lennona, zawartym na epce "Thank You For Your Love", ostatnim jego prawdziwie pięknym wydawnictwie.

Drażni dosłowność tekstów. PJ Harvey, której powierzchowny polityczny namysł również zawiódł na "The Hope Six Demolition Project", używa przynajmniej poetyckiego języka, w którym jeśli tu i ówdzie przypląta się banalny slogan, to przynajmniej stara sie go umieszczać w metaforycznym kontekście. Przyciężkim, pocztówkowym, lecz przynajmniej zmyślniejszym niż prostackie wręcz teksty Anohni. Najbardziej wyrafinowaną figurą retoryczną jest przewrotność, dzięki której w trzech kolejnych piosenkach słyszymy tak zaskakujące deklaracje, jak 1) Drone bomb me, 2)  I wanna burn them, I wanna burn them czy 3) Daddy! Daddy! Watch me. I absolutnie nic z tego nie wynika, żadna narracja, żadna opowieść, żadna metarefleksja, nic, najmniejszy nawet ślad rozwiązania, ot tylko płytka i niezmiernie naiwna obserwacja.


Naiwność oczywiście była nierozerwalną częścią płyt Antony And The Johnsons, przedmiotem jej rozczulającej wtedy refleksji były jednak emocje. By zabrać się za politykę trzeba być świadomym tego, że chwalebny idealizm zawsze konfrontuje się w niej z twardą rzeczywistością. Potrzeba rozwagi, wiedzy, gotowości do kompromisu i rozbudowanego aparatu krytycznego. Tym, co zatem naprawdę zdumiewa na "Hopelessness" nie jest naiwność refleksji, ale jej wyjątkowa płytkość. Obcujemy tu z głębią intelektualną albo rozedrganego nastolatka, albo osoby dorosłej czerpiącej informacje tylko z jednego źródła, lecz z pewnością nie kogoś o szerokich horyzontach. Naiwność to jedno, ale w połączeniu z niewiedzą prowadzi do ignorancji i twierdzeń niemal niebezpiecznych. W "Obama" Anohni przyznaje się zresztą do ignorancji całkiem otwarcie. Jeśli ktoś oczekuje od prezydenta Stanów Zjednoczonych spełnienia wszystkich marzeń i prerogatyw godnych monarchy absolutnego, to nie tylko staje na antydemokratycznym froncie, ale nie ma pojęcia o tamtejszym systemie politycznym, roli Kongresu, dwupartyjnych warunkach, uprawnieniach rządu federalnego, władz stanowych etc. Cóż, Antony Hegarty urodził się w Wielkiej Brytani, podobnie więc jak PJ Harvey z uporem maniaka komentuje obcą sobie rzeczywistość. Jeśli jednak w "Crisis" posługuje się argumentacją republikańskiej prawicy i samego Donalda Trumpa a na swym Facebooku na miesiąc przed wyborami wspiera kandydatów tzw. third-party, to jest to narracja której trzeba się przeciwstawić. Co na szczęście czynią już bardziej krytyczni fani komentując: If you're voting Stein in this election, you're an active participant in Trump's rise to power.

Niestety, przekazu albumu nie da się zignorować, przymrużyć oczy, skupić się tylko na muzyce. By podkreślić ważność słów Anohni, polski dystrybutor zdecydował się na krok niebywały, mianowicie na dołączenie osobnej książeczki z polskimi tłumaczeniami tekstów. Ich autorem jest niejaki Zdzisław "The Bat" Zabierzewski, który uraczył nas takimi oto kwiatami sztuki translatorskiej jak "zbombarduj mnie dronem / zmieć mnie z gór co są mym domem" (Drone bomb me / Blow me from the mountains), "jeśli Europa nie da nam tego / wstrzyknij mi coś innego" (If Europe takes it away / Inject me with something else) czy "już w ogóle cię nie kocham od niedawna / choć chwilę to trwało, doszła do mnie prawda / zostawiłeś mnie dla innej panny przecież / zostawiłeś w zrujnowanym świecie" (I don't love you anymore / It's been a while and I am sure / You left me for another girl / You left me in the broken world). Wow.

Warstwa słowna odstręcza, ale muzyczna prawdziwie rozczarowuje, nie ma tu bowiem ani intrygującej i eksperymentalnej elektroniki, ani tanecznego popu. A przecież Oneohtrix Point Never stworzył choćby na "R Plus Seven" muzykę niezwykle intrygującą i niejednoznaczną, czego echem tutaj jest zaledwie "Violent Men", miniaturowa i paradoksalnie najciekawsza kompozycja. Antony zaś za sobą całą historię udanych lub bardzo udanych kolaboracji z twórcami elektroniki, naprawdę poszerzających jego możliwości, od Björk po Hercules & Love Affair. Wczesna zapowiedź albumu Anohni, ówcześnie mającego być wspólnym projektem Antony'ego, Oneohtrix Point Never i Hudsona Mohawke, miała zatem pełne prawo wzbudzić poważne oczekiwania. Zwłaszcza w kontekście pewnej stagnacji Antony And The Johnsons. Kolejna banalna figura stylistyczna, czyli zestawienie poważnych tekstów z radosną muzyką, tylko podkreśla jak bardzo rozczarowująca jest ta właśnie strona Anohni. Najczęściej bowiem brzmi zasmucająco tandetnie, rozdrażnienie tekstami tylko wzmacnia niestety mnogość tanich efektów i uciążliwa archaiczność. Jeśli zatem tekstom brakuje ponadczasowej uniwersalności, to muzyka Anohni zestarzeje się i zdezaktualizuje jeszcze szybciej. Nie pomagają ani chwile wytchnienia z dźwiękami pianina czy syntetycznymi dęciakami, ani bardziej znośne piosenki z najbliższym przebojowości "4 Degrees" na czele. "Hopelessness" nieświeżo brzmi właściwie już dziś. 4/10 [Wojciech Nowacki]