TRUPA TRUPA Trupa Trupa, [2011] self-released || Gdański kwartet Trupa Trupa swoim debiutanckim LP zamanifestował dwa rodzaje swobód i jeden rodzaj zniewolenia.
Swoboda nr 1: nagrali nie wymuszoną mieszaninę rocka bez kompleksu polskości. Swoboda nr 2: stworzyli eklektyczną muzykę bez ciągłego nadymania się (nie licząc sporadycznych wyjątków w postaci chociażby These New Puritans, przeintelektualizowane i napuszone granie nie wychodzi na dobre). Zniewolenie: sami się zamknęli w pewnych ramach. Niby korzystają z palety dźwięków zaczerpniętych z różnych gatunków, ale z każdego z nich biorą tylko te bezpieczne – brakuje w tym wszystkim brawury, jakiegoś wychylenia się.
Wśród inspiracji zespołu słychać zarówno garażowe granie, jak i klasyków pokroju The Doors czy The Beatles. Momentami (chociażby w Walt Whitman) pojawiają się także mgliste skojarzenia z klimatem głosu Alexa Turnera (Arctic Monkeys), ale szczególny nacisk kładę na słowo mgliste. I tak Grzegorzowi Kwiatkowskiemu, Tomkowi Pawluczukowi, Wojtkowi Juchniewiczowi i Rafałowi Wojczalowi wychodzi mieszanka garażowego brudu, beatlesowych melodii, doorsowych klawiszy i odrobiny zapaszku nieboszczyka, czyli wartości dodanej Trupa Trupa.
Cały album trwa zaledwie 28 minut. Nic dziwnego skoro znajdziemy na nim dziewięć utworów, a niektóre z nich, jak chociażby Did You czy Marmalade Sky są wyjątkowo króciutkie (te dwa zsumowane trwają niespełna trzy i pół minuty), a najdłuższy, Porn Actress, ledwo przekroczył pięć minut. Instrumentarium jest standardowe – gitara (Grzegorz), bas (Wojtek) i perkusja (Tomek). No dobra, celowo pominąłem najistotniejszy dla klimatu Trupa Trupa element – organy. Odpowiedzialny za nie jest Rafał Wojczal i trzeba przyznać jedno – odrobił swoje lekcje. Wyciągnął z klasyki (chociażby z wspomnianych Drzwi) co dobre i uzbroił swoje wyczucie w tę wiedzę.
Wyjątkowo porywające są dwuminutowe Walt Whitman i nawet nie półtoraminutowe Marmalade Sky. Kwiatkowski zaczepia Walta Whitmana głosem kojarzącym się ze sposobem śpiewania wspomnianego Turnera, a pod marmoladowym niebem słychać nawiązania do Beatlesów. Muzycznie oba są żwawe (chociaż Marmalade Sky przez perkusje znacznie szybsze) i oba oferują świetny rock'n'rollowy luz.
Z bardziej energicznych rzeczy jest jeszcze Good Days Are Gone, w którym usłyszymy nie tylko mieszaninę zgrzytającej gitary, podtrzymujących napięcie klawiszy i perkusji, ale także opętańcze wrzaski basisty. Usłyszmy też spokojniejsze kawałki – chociażby kołyszące Nearness Of You czy grane ze znudzeniem (w sensie pozytywnym, takiej przyjemnej melancholii!) Don't Go Away.
Najbardziej złożone kawałki trafiły na zakończenie płyty. Porn Actress jest nie tylko najdłuższym, ale także najlepszym utworem na Trupa Trupa. Grupa świetnie poradziła sobie z ewolucjami, jakie przechodzi utwór – oby na następnych krążkach stworzyli więcej dłuższych kompozycji. Szczególnie podobają mi się ostatnie dwie i pół minuty, w których zarówno muzyka, jak i wokal Grzegorza przechodzą ciekawą transformację, by później wrócić do motywu z początku. Z kolei Take My Hand rozpoczyna się spokojnie - jednostajna perkusja, dość intensywne, ale okiełznane gitary i subtelny wokal. Z czasem jednak utwór rozkręca się do klimatów, które nieco kojarzą mi się z The Mars Volta. Utwór, jak na taką tematykę, bardzo umiejętnie unika bycia patetycznym.
Wydaje mi się, że najsłabiej wypadł początek albumu. O ile Revolution jest z tego wyłączone z powodu kapitalnych wokali i naprawdę świetnych fragmentów instrumentalnych, o tyle Did You i Nearness Of You mają już mniej na swoją obronę. To nie są złe utwory – są przeciętne. Mają momenty, ale nie porywają i nie zostają w głowie na dłużej.
Chociaż więcej eksperymentów i odwagi mogłoby wyjść zespołowi na dobre, jest to krążek, po który sięgnę nie raz, gdy będę miał ochotę na taki właśnie eklektyczny rock'n'roll. Przywrócenie do żywych tego trupa ogłaszam sukcesem! 7/10 [Michał Nowakowski]