18 grudnia 2014

Recenzja Tindersticks "Ypres"


TINDERSTICKS Ypres, [2014] City Slang || O ile II wojna światowa do dziś inspirować głównie mniej lub bardziej przaśne metalowe hymny, o tyle temat I wojny światowej wydaje się zacierać w pamięci historycznej jako element zamierzchłej przeszłości, znanej już nie z osobistego doświadczenia, lecz z podręczników. O tym, że poczucie uczestnictwa bezpośrednio przekłada kulturową reakcję nie trzeba przekonywać, wojna w Wietnamie stała się natychmiastową pożywką dla folkowych protest-songów epoki flower power, wojny w Iraku odbiły się na amerykańskim rocku, choć już na mniejszą i mniej uniwersalną skalę ze względu na antybushowski charakter. Zawsze jednak bardziej chodziło o doraźny protest niż bardziej abstrakcyjną kwestię pamięci.

I wojna światowa pamięci się wymyka, brakuje jej bohatersko-romantycznej otoczki dawnych walk czy tak nośnej grozy nazizmu. Ba, część narodów Europy wspomina ją dziś niemal wyłącznie przez pozytywny niepodległościowy pryzmat. O tym, że nadal żyjemy w świecie wykutym na polach, frontach i w okopach I wojny światowej na swój sposób przypomniała PJ Harvey. „Ypres” nie jest jednak antywojennym manifestem, ale powietrzem wypełnionym odgłosami artylerii i wonią iperytu.

Album ten nie powinien by traktowany jako poboczny, czyt. drugorzędny, w dyskografii Tindersticks, ale zarazem nie należy się w nim doszukiwać punktów z nią stycznych, może poza markową, dojmującą melancholią i mistrzowskim kreowaniem emocjonalnego napięcia. Piosenki Tindersticks dotykają jednak intymnego, wewnętrznego mikrokosmosu, często niezwykle bolesnego, ale nieporównywalnego w skali do bitew pod Ypres. Trzecia z nich, najsłynniejsza i najtragiczniejsza, nie tylko przyniosła pierwsze użycie gazu musztardowego i straty w ludziach wynoszące ponad pół miliona, ale też trwała ponad 3 miesiące i nie przyniosła praktycznie żadnego rozstrzygnięcia. Ypres stało symbolem bezsensu i zniszczenia, chyba jeszcze bardziej nieludzkiego niż II wojna światowa. Miasteczko, w którym znajduje się dziś muzeum, którego stała ekspozycja została zilustrowana przez Tindersticks, blisko współpracuje z Hiroszimą. Nic dziwnego zatem, że "Ypres" stosunkowo najbliżej jest do "Trenu ofiarom Hiroszimy" Pendereckiego.

Owszem, przejmujące smyczki w "Ananas Et Poivre" wydają się sięgać muzyki romantycznej. "Sunset Glow" wnosi pod koniec odrobię światła, ale są to jego ostanie ślady, zaraz po nim następuje bowiem ponad dwudziestominutowe "The Third Battle of Ypres O.S.T." Kompozycja ta daleka jest jednak od typowych wyobrażeń o bitewnej ścieżce dźwiękowej. Najbliższe muzyce filmowej w jej ilustracyjnej formie jest tutaj "La Guerre Souterraine". "The Third Battle of Ypres O.S.T." to pełzające, monotonne smyczki, spośród których miejscami zaczynają wyłaniać się wyraźniejsze kształty, ale tylko po to, by zaraz zapaść się w pierwotną falę dźwięku. Monotonia, bezsens, brak rozstrzygnięcia. Trzecia bitwa pod Ypres.


Jednak to "Whispering Guns, Pts. 1, 2 and 3" jest majstersztykiem samym w sobie. To również ciągła kilkunastominutowa fala dźwięku kreowana przez smyczki z dodatkiem instrumentów dętych, ale rozpoczyna ją rozpaczliwe bicie kościelnych dzwonów, by poprzez wycie syren doprowadzić do nieregularnej nawały perkusjonaliów imitujących nie tak odległe strzały artylerii. Atmosfera potężniejącego masywnego zagrożenia, które nie nadchodzi nagle, ale powoli gęstnieje i opada jest dogłębnie przejmująca, choć prawdą jest że wymaga pewnego kontekstu.

"Ypres" słucham po raz pierwszy w drodze z Polski do Czech. Późny wieczór, za oknami autobusu ciemność, pograniczne wioski i miasteczka, Sudety. Ten sam kraj, z którego po zakończeniu II wojny światowej wypędzono setki tysięcy żyjących tam Niemców i ich stojące do dziś po obu stronach granicy domy zamieszkują Czesi i Polacy. To dalszy i nie mniej dramatyczny ciąg tej samej historii, choć więc od bitwy pod Ypres minęło już niemal 100 lat to właściwy kontekst możemy znaleźć za każdym rogiem. 8/10 [Wojciech Nowacki]