1 grudnia 2014

Recenzja Leonard Cohen "Popular Problems"


LEONARD COHEN Popular Problems, [2014] Columbia || W książeczce do jego trzynastego studyjnego albumu znajdziemy szereg zdjęć Cohena zajętego czyszczeniem butów. Prozaiczna, pozbawiona większej głębi czynność zilustrowana została krok po kroku. Emanuje z niej jednak absolutny spokój, który Leonard Cohen osiągnął bynajmniej nie z racji swojego wieku. I live the life / I left behind / I live it full / I live it wide / Through layers of time / You can't divide śpiewa w symptomatycznie zatytułowanym "Nevermind". Choć najbardziej dla nas czytelne będą starotestamentowe odniesienia w "Samson In New Orleans" czy "Born In Chains", to filozofia buddyzmu sączy się z jego słów, będąc zapomnianym kluczem do fenomenu 80-letniego Kanadyjczyka.

Pamięć o żydowskim pochodzeniu Cohena jeszcze pobrzmiewa w świadomości słuchaczy. Uświadomienie sobie, że jeden z czołowych "amerykańskich bardów" jest w istocie Kanadyjczykiem, zdaje się być za każdym razem zaskakujące, choć nie ma większego znaczenia dla jego twórczości. Na pierwszy plan wysuwa się natomiast jego wiek. Poprzedni, znakomity album "Old Ideas" w doskonale autoironiczny sposób tą kwestię komentował, zarówno lirycznie, jak i muzycznie. Nareszcie żywe aranżacje były wyczekiwanym powiewem świeżości, choćby po okropnym, syntetycznym brzmieniu "Ten New Songs". Podczas gdy cały świat uległ fascynacji wiekiem Cohena, ten, po najkrótszej w karierze przerwie, ze spokojem przygotował kolejny album.


Źródło ciepła i witalności Cohena staje się całkiem oczywiste, jeśli jego przejścia na buddyzm szkoły rinzai zen w latach 90-tych nie potraktujemy jako płytki, new-age'owy kaprys celebryty. Ego i inteligencja Stinga pozwoliły mu na odkrycie w buddyzmie co najwyżej uroków tantrycznego seksu, Cohen natomiast udał się na tradycyjne dla zenu rinzai paroletnie odosobnienie a filozofię tą zaprzągł nie tylko do swego życia, ale i muzyki oraz poezji. "Almost Like The Blues" okazuje się prawie-bluesem, bo tej spowiedzi grzesznika przemyca słowa There's no G-d in Heaven / And there is no Hell below / So says the great professor / Of all there is to know. Najpełniej ciężko pojmowalną buddyjską "obojętność" oddaje Cohen we wspomnianym już "Nevermind" słowami And all of this / Expressions of / The Sweet Indifference / Some call Love.

Za postawą tą skrywa się jednak głębokie współczucie i życzliwe poczucie humoru. Tragedię "Almost Like The Blues" oddaje wersami There's torture and there's killing / There's all my bad reviews. Otwierające album "Slow" tylko pozornie wydaje się być komentarzem do wieku Cohena, ze słów It's not because I'm old / It's not the life I led / I always liked it slow / That's what my momma said / ... / You want to get there soon / I want to get there last przebija wręcz lekko frywolna afirmacja spokojnego życia.

Muzycznie płyta intryguje o tyle, że nigdy nie jesteśmy do końca pewni, czy kolejne, tradycyjne stylistyki Cohen traktuje na serio, czy z przymrużeniem oka. Choć nadal ma ewidentną słabość do żeńskich chórków, to na "Popular Problems" usłyszymy i country w "Did I Ever Love You", i południowy blues-rock w "My Oh My", i późne The Doors w "A Street" i "Nevermind", tu i ówdzie pojawią się ciepłe klawisze, pianino, dęciaki, całość jednak brzmi skromnie i niewymuszenie.

Większość zagadek Cohen rozwiązuje w finałowym "You Got Me Singing", muzycznie najbliższym dzisiejszego indie-folku/country. Śpiewając Even tho' the news is bad / Even tho' it all looks grim / You got me singing / The Hallelujah hymn nie tylko, w podobnie autoironiczny sposób co Sinead O'Connor, dekonstruuje swój największy muzyczny sukces, ale i podpowiada zrozumiałe dla każdego rozwiązanie. "Popular Problems" z tytułu albumu popularne są dlatego, ponieważ są naturalną częścią życia. Będący praktycznie w wieku mojego dziadka Cohen może przemycać nam najbardziej wyrafinowane koncepcje, ale w ostateczności podpowiada, że czasem wystarczy po prostu zaśpiewać. 8/10 [Wojciech Nowacki]