Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Květy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Květy. Pokaż wszystkie posty

7 lutego 2022


Skład Please The Trees zmieniał się już parokrotnie, zawsze obracając się wokół osobowości frontmana Václava Havelki III, żadna z tych zmian nie była jednak tak zasadna, jak pojawienie się młodego Kryštofa Kříčka z silnymi ciągotami do eksperymentowania z elektroniką. Epka "0" to nowe interpretacje pięciu wcześniejszych utworów grupy, jako punkt zerowy mające nakreślić jej przyszłe działania i wpisujące się też w nowsze, ambientowo-noise'owe zainteresowania Havelki. Jeśli "Infinite Dance", po znakomitej płycie "Carp", przyniosło raczej komfortową stagnację, to po następnym albumie Please The Trees możemy się więc spodziewać czegoś radykalnie nowego. Oby już niedługo.


Lenka Dusilová otoczyła się na płycie "Baromantika" utalentowanymi muzykami, tworząc jeden z najlepszych alternatywno-popowych albumów dekady, i zasadniczo powtórzyć tę samą formułę starała się na albumie "V hodině smrti". Całkowicie nową jakość przyniosła dopiero "Řeka", przy której pracowali m.in. Aid Kid, Monika Načeva czy Beata Hlavenková, a która, zgodnie z tytułem, wodniście przepływa, nie skupiając się tym razem na melodiach i poszczególnych kompozycjach, lecz na znakomicie wyprodukowanej i ledwie definiowalnej całości, która w doskonałej równowadze dopełnia głos wokalistki. A i znów mamy okazję usłyszeć Dusilovą śpiewającą po polsku.


Billow wydali swój trzeci album "III" w słowackim labelu Z Tapes, doskonale się wpisując w jego rozmiłowanie w muzyce lo-fi, domowej elektronice, czy miejskim indie-rocku. Grupa odważniej eksperymentuje z produkcją, zwłaszcza w sferze wokalnej, modyfikując i tak już dość pierwszoplanowy głos Lenki Zbořilovej. Całość zbliża się przez to lekko do dokonań Chvrches lub Poliçy, jednocześnie nadal czerpiąc ze zwiewnie folkowych, dreampopowych tym razem bardziej niż shoegaze'owych brytyjskich tradycji. A dla ciekawych tego, jak piosenki te prezentują się w prostszych, pierwotnych wersjach zespół opublikował też "III [demos]". 


Květy, zespół Martina E. Kyšperskiego, od zawsze był jednym z najciekawszych na czeskiej scenie i osobiście jednym z moich ulubionych. Ostatnie parę ich albumów wydawało się być dość przejściowymi, poszukującymi, a to z większym naciskiem na elektronikę, a to igrającymi z country (w tym i pod pobocznym szyldem Ym), ale płyta "Květy Květy", zgodnie z tytułem, wydaje się być swoistym restartem. Formacja powraca do zdecydowanie gitarowych, indierockowych brzmień, zachowując niezwykle charakterystyczne melodie i poetykę. Jest to więc doskonały punkt wejściowy do poznania grupy i zachęta do sięgnięcia po ich wcześniejsze, po morawsku bajecznie aranżowane płyty.


W przypadku Tata Bojs, kolejnego z moich ulubionych czeskich zespołów, który wydał ostatnio bardzo dobrą, nową płytę, imponujące jest nie tylko to, jak konsekwentnie utrzymują swoją formę, ale przede wszystkim to, jak umiejętnie łączą popowy, mainstreamowy potencjał godny letnich festiwali, z alternatywnymi inspiracjami i atmosferą. "Jedna nula" to w dalszym ciągu zestaw wysoce przebojowych piosenek, łączących tym razem quasi-kraftwerkową elektronikę ze indie rockiem i naprawdę nie trzeba znać czeskiego, by poczuć, jak śpiewnie przystępne potrafią być ich kompozycje ("Minoritní"), bawiące się zarówno melodią, jak i językiem.


Field recording, mimo swej pozornej prostoty, jest trudnym tematem. Aby w pełni zrozumieć jego "pocztówkowość" najlepiej dysponować pewną emocjonalną więzią i "Pozdrav ze Smíchova!" jest dla mnie, jako dla osoby, która żyła niemal dekadę w Pradze, czymś czarownie bliskim. Martin Tvrdý odmalował tak trafny portret Smíchova, dzielnicy śródmiejskiej, ale zupełnie nieturystycznej, z browarem Staropramen, oldskulowymi gospodami, koncertowymi klubami i tłocznym węzłem komunikacyjnym dla wszystkich przyjezdnych z południa środkowych Czech, że pozostaje mi tylko marzyć o podobnym potraktowaniu mego domowego Žižkova.


Gdy wiele zespołów rozpuszcza się w praskiej klubowej scenie, przepływając od projektu do projektu, cieszy szczególnie, że producent Tomáš Havlen i mruczący wokalista Dominik Zezula z bolesnym natchnieniem wielkomiejskich poetów kontynuacją działalność jako post-hudba. "Artefakty" z 2013 roku doczekały się wreszcie kontynuacji w postaci znakomitej płyty "Není se na co těšit" w roku 2019, i choć pandemia odebrała duetowi niemal wszelkie koncertowe szanse, to urodził się z tego i kolejny album "Svět na konci roku nula". Z odważniejszym muzycznym tłem, czasem wręcz dosłownie wykrzyczanymi emocjami i szeregiem krótkich, intensywnych kompozycji.


[Wojciech Nowacki]

10 marca 2021


Nie mieszkam już w Pradze, niestety. Są takie momenty w życiu, choć ten trwał ponad półtora roku, gdy pewne rzeczy, nawet tak podstawowe jak obcowanie z muzyką i o niej pisanie, ulegają niekoniecznie chcianemu zawieszeniu. Nie oznacza to jednak, że w tym zwichrowanym okresie nie rejestrowałem żadnej nowej muzyki, stąd pokaźna lista zaległych recenzji, ale i czeskich nowości o których nie można nie wspomnieć. Z powrotem do pisania powraca i Bohemoflia, w paru najbliższych wydaniach będziemy więc nadrabiać solidne zaległości. Może nie mam już tak bezpośredniego dostępu do czeskiej sceny, ale z pomocą internetu i szeregu muzycznych serwisów możemy cieszyć się fenomenem tamtejszego rynku równie owocnie jak do tej pory.

Chłopaki z Himalayan Dalai Lama wygrali w 2016 roku Czeching, eksportowy konkurs praskiego Radia Wave, i o ile zarówno zasadność tego typu konkursów, jak i ich skuteczność, jest dość dyskusyjna, o tyle wzmogło to tylko oczekiwania przed wydaniem albumu "Orange Coloured Rose Leaves". Płyta ukazała się oczywiście i na pomarańczowym winylu, przyniosła też elektronikę różnorodniejszą i bardziej melancholijną niż na dość prostolinijnym debiucie "Lama". Dalszy rozwój obserwować będziemy mogli już wkrótce, bo duet właśnie ogłosił zakończenie nagrywania kolejnej płyty.


Na debiucie "Under Quiet" można było się jeszcze pokusić o doszukiwanie się alternatywno-popowych ambicji Never Sol. "Chamaleo" również ukazało się nakładem Supraphonu, największego czeskiego wydawcy, ale album ten to pełne i głębokie zanurzenie w smutek czeskiej klubowej sceny. Minimalizm, senne bity, kruchy śpiew, silny nacisk na granie raczej z ciszą niż z dźwiękiem, przede wszystkim zaś przydymiona atmosfera najmodniejszych praskich miejsc, z których powraca się do jasnych mieszkań wypełnionych starannie wypielęgnowanymi roślinami.


Debiutować można tylko raz, zwłaszcza w tak, bez przesady mówiąc, historyczny sposób jak Manon Meurt. Zespół własnoręcznie jest odpowiedzialny za charakterystycznie czeski revival shoegaze'u jako rockowej estetyki, czego symbolicznym momentem było nie tyle wydanie pierwszej płyty, lecz występ przed My Bloody Valentine. "MMXVIII", formalnie pierwsza ich płyta długogrająca, przyniosła oczywiście znacznie pełniejsze brzmienie. Za to odpowiada Jan P. Muchow, niegdyś lider shoegaze'owej legendy The Ecstasy Of Saint Theresa, która w latach dziewięćdziesiątych zwróciła uwagę samego Johna Peela z BBC, naturalnie więc z produkcją poradził sobie znacznie lepiej niż z ostatnim albumem Kieslowski. Manon Meurt są tymczasem po prostu zbyt dobrzy, żeby traktować ich jak przelotną modę, w muzyce ich znajdziemy i charakterystycznie shoegaze'owy efekt "wciąganej taśmy", i całkiem epickie gitary, co jednak na "MMXVIII" zaskakuje, to fascynująca bliskość Low.


Właściwie nie chciałem pisać o kolejnych albumach grupy Květy, w końcu to jeden z moich ulubionych czeskich zespołów, wolę więc ich nie deprecjonować informowaniem o wszystkich ich pobocznych i darmowych wydawnictwach. Wydane pod szyldem YM płyty "Lorenzovi Hoši" i "Japonec" oferują jednak znakomity wgląd w brzmienie i tożsamość grupy, tutaj wyraźnie rozszczepionej. Za pierwszą w całości odpowiada Martin E. Kyšperský, utrzymana jest więc w duchu pogodnie alternatywnego country, drugą zaś napisał Aleš Pilgr i ta eksploruje electropopową stronę ich eklektycznej, macierzystej formacji.




Lazer Viking przyzwyczaił nas do muzyki frywolnej, pozornie śmieszkowatej, ale z wdzięcznym rozsądkiem odnoszącej się do rockowych tradycji. Zawsze też u niego pełno autentycznych emocji i w tej właśnie sferze wyczuwalne jest na płycie "Drag" największe pęknięcie w stosunku do "Flesh Cadillac" i nagranego jeszcze pod starym szyldem "Radical Karaoke". Spójrzcie choćby na tytuły piosenek, "The Last Waltz", "Monument Of Doubt", "Partnerless In Crime". To nadal rockowy dansing, ale w tej fazie, gdy ekipa sprzątająca z wolna zaczyna wyganiać ostatnich zrozpaczonych gości z baru.


Po pamiętnych "Artefaktach", pomimo krążących ówcześnie plotkach o szybkim wydaniu części drugiej, chłopaki z post-hudby rozeszli w stronę działań solowych. Dominik Zezula poświęcił się swej wielkomiejskiej poetyce w projekcie Děti mezi reprákama, Tomáš Havlen zaś wydał drobnostkę pod szyldem Spomenik, przede wszystkim jednak rozwinął się jako znakomity producent. Wbrew tytułowi album "Není se na co těšit" na nowo wypełnia wieloletni brak praskiego nerwu, przeżyć i obserwacji, (post-)muzyką jakby nieco niż dotąd cieplejszą, ale jeszcze pełniejszą dźwiękowych faktur i, jak na skalę duetu, miejscami nawet intymnie epicką ("Smrt Letný (I, II, III & IV)").



Powrót po ponad dekadzie Khoiby jest fascynujący nie tylko w skali czeskiego rynku, ale i z powodu tajemniczej grupy fanów ich muzyki rozsianych z jakiegoś powodu po całym świecie. Od czasu do czasu natykam się na osoby pamiętające głównie płytę "Nice Traps" z 2004 roku, a to w Polsce, a to w Stanach, Khoiba zatem jakimś cudem dokonała wtedy wyjścia poza lokalne granice, co jest nie tylko niezwykle ciekawe, ale i w pełni zasłużone. To właśnie jeden z doskonałych przykładów na czeską akceptację elektroniki w szeroko rozumianym mainstreamie. "Khoiba" jednak jest płytą tylko flirtującą z popową melodyką, ale tym razem łamiącą ją dźwiękowymi teksturami prosto ze skąpanych w nerwowowej melancholii dzisiejszych praskich klubów. Oby i uśpieni po latach fani odkryli ją znów dla siebie!


Lubimy Sundays On Clarendon Road, nawet bardzo lubimy. Niepozorny duet zachwycił świetnym  songwritigiem o chwytliwości na światowym wręcz poziomie na albumie "Unward", później zaś na epce "Pale Blue Dot". Płyta "Solid State", śpiewna jak zawsze, mniejszą nieco uwagę tym razem poświęca zmysłowi melodycznemu kompozycji, skupiając się silniej, choć może i lekko chaotycznie, na brzmieniowych poszukiwaniach i aranżacyjnych eksperymentach, od ejtisowego popu przez elektronikę po współczesne indie. Do tego jedynym fizycznym nośnikiem na jakim się ukazała jest... warzywna zupa z makaronem, nadal dostępna do zakupienia, miejmy więc nadzieję na jej długi termin przydatności do spożycia.



[Wojciech Nowacki]

8 października 2018


KVĚTY Komik do půl osmé, [2017] Indies Scope || Mniejsze lub większe zmiany składu zespołu Květy zawsze były jego immanentną częścią, zwłaszcza w powiązaniu z obszernym i poszukującym instrumentarium. Redukcja grupy do postaci tria tym razem wiąże się z daleko wyraźniejszym pragnieniem. Dwa ostatnie albumy wskazywać zaczęły na pewne wyczerpywanie się formuły, bynajmniej nie na zniżkę formy, ale zasłużoną przecież stagnację. Samoświadomość przezwyciężyła jednak bezpieczeństwo i tak oto "Komik do půl osmé" stać się miał swoistym restartem zespołu, nawet w warstwie wizualnej, dzięki drastycznie innej od wcześniejszych kolaży i, cóż, nie najlepszej okładce. Album jednak pozostaje znacznie bezpieczniejszym niż może się wydawać i okazuje się bardziej płytą przejściową niż otwierającą odmieniony etap kariery.

"Kouzelník" jest intrygującym początkiem albumu, choć bardziej stawia kolejne pytania niż udziela odpowiedzi dotyczących nowego kształtu grupy. Jest tu atrakcyjna motoryka, brzmienie wydaje się być jednocześnie bardziej minimalistyczne i twardsze, różnice są zauważalne, lecz subtelne, Martin E. Kyšperský zaś tutaj akurat wydaje się być bardziej otwarcie autobiograficzny w swych słowach niż zwyczajowo baśniowo-senny. Niezmienną w jego tekstach pozostaje owa czeska melancholia konfrontująca wielkie życiowe problemy z małymi życiowymi sytuacjami i obowiązkowym absurdem. Słów zresztą na płycie jest sporo, co w połączeniu ze znanym i charakterystycznym sposobem frazowania Kyšperskiego sprawia, że album wydaje się być dość gęstym i całkiem długim, pomimo tego, że same kompozycje są w większości dość krótkie.


Ich deklarowany minimalizm nie zawsze jest konsekwentny, podobnie jak rzekomy zwrot w stronę elektroniki, sygnalizowany już przecież na wcześniejszych płytach. Utwory nieraz zatrzymują się gdzieś w połowie między eksperymentem a przebojowością, sygnalizują tylko jakiś efektowniejszy rozwój, z rzadka satysfakcjonująco eskalując. Płycie w szerszej skali brakuje wyraźnego kierunku, na poziomie poszczególnych kompozycji brakuje im często typowej dla Květów zadziornej chwytliwości. Stąd też zaskoczeniem nie jest, że najlepszymi okazują się te utwory, które wpisują się w sprawdzony już od lat przebojowy warsztat. "Holka" to dokładnie taka piosenka jaką tylko Květy potrafią napisać, "Vzhůru" wyróżnia się przynajmniej za sprawą twardszej rytmiki, "Socha" zaś to rozbiegany przebój, w którym wreszcie idealnie łączą się rytmika, repetycyjność, dawkowanie emocji oraz siła języka. Najciekawszym zaś śladem tego, czym mogłyby być odmienione i eksperymentujące Květy jest "Datel", który wreszcie przynosi inny i urokliwy minimalizm, niemal medytacyjny, ale z podskórnym napięciem i bliski dawnej emotronice.

"Komik do půl osmé" to jak dotąd ostatnia ich studyjna płyta dla Indies Scope i jakkolwiek przejściowy czy niezdecydowany to do pełni obrazu brakuje nam wydawnictw opublikowanych przez Polí5. "Copak můžu svojí milý mámě říct" to nagrany jeszcze w starym składzie w zaledwie jeden dzień album z coverami klasycznego czeskiego zespołu Psí vojáci, jak na Květy niemal awangardowy, miejscami teatralnie poetycki czy wręcz ambientowy. Pod koniec roku 2017, ledwie parę miesięcy po "Komik do půl osmé" niespodziewanie ukazał się też "świąteczny" album "Spí vánoční pták", podobno zarejestrowany równolegle z poprzednikiem, co wydaje się niemal niemożliwe, może mieć jednak sens jeśli oba tytuły od początku przeznaczone miały być dla innych wydawców. Stąd też bardzo nieśmiało eksperymentujący "Komik do půl osmé" jednak przynajmniej w części kontynuuje przystępną piosenkowość płyt z Indies Scope, tymczasem "Spí vánoční pták" to naprawdę intrygująca i tym razem w pełni autorska kontynuacja kierunku obranego na "Copak můžu svojí milý mámě říct". A brak komercyjnego charakteru tych tytułów podkreśla tylko fakt, że pobrać je możecie za darmo. Czy wręcz musicie. 7/10 [Wojciech Nowacki]

20 czerwca 2016


W praskim zoo urodziło się słoniątko, rosyjskojęzyczny cudzoziemiec wlazł na wieżyczkę budynku należącego do Teatru Narodowego i rzucał w przechodniów cegły, co czeska policja transmitowała na żywo w Internecie, festiwal małych browarów kolejny raz udowodnił, że tutejsze piwa to znacznie, znacznie więcej niż tylko Pilsner, Gambrinus i Kozel (serio), žižkovski festiwal podwórek pokazał zaś, że moja dzielnica pełna jest niesamowitych zakamarków, choć moje podwórko i tak jest najładniejsze. Coś jeszcze w bieżących wydarzeń? Oczywiście muzyka.


Adrian T. Bell to żyjący w Pradze Brytyjczyk, który za swoją debiutancką solową płytę "Different World" zaskakująco otrzymał nagrodę Apollo za rok 2014. Stoi jednak za nim wieloletnia działalność w czeskiej post-punkowej grupie The Prostitutes, która pod koniec zeszłego roku powróciła ze spontanicznym i bardzo udanym albumem "Zum Passer". Bell zaś wydał niedawno drugą płytę solową "Night And Day", pełną klasycznego rockowego songwritingu, z lekką soulową nutą i noir klimatem, gdzieś pomiędzy Nickiem Cavem a Tindersticks. Kolejny obok Jamesa Harriesa czy Justina Lavasha przykład znakomitej adaptacji Brytyjczyków dla czeskiego życia.



Ścieżkę dźwiękową do gry Samorost 3 można uznać za jeden bardziej oczekiwanych tytułów nie tylko w Czechach, ale i za granicą. Tomáš Dvořák vel Floex napisał muzykę nie tylko do poprzednika Samorost 2, ale przede wszystkim do powszechnie nagradzanej przygodówki Machinarium. Darmowa zas epka "Samorost3 Pre​-​Remixes EP" spotkała się z zachwytem samego Jona Hopkinsa. "Samorost 3 Soundtrack" po raz kolejny łączy ciepłe żywe brzmienia i markowy dźwięk klarnetu z dopracowaną elektroakustyką, ambientem i delikatnym IDM, tworząc naturalną i niezwykle plastyczną całość. Nie tylko dla fanów indie-gier.



Květy z zeszłoroczną płytą "Miláček slunce" tylko potwierdziły swój wyjątkowy status przodowników czeskiej / morawskiej / brneńskiej alternatywy, zamiast oczekiwanej przerwy grupa zaskoczyła nas jednak wyjątkowym tytułem "Copak můžu svojí milý mámě říct". Po pierwsze, album w wersji cyfrowej pobrać możecie za darmo, ściśle limitowana edycja winylowa praktycznie wyprzedała się w preorderze. Po drugie, jest to wydawnictwo okazjonalne, prezent z okazji dziesięciolecia labelu Polí5 i towarzyszącego mu praskiego sklepu Rekomando (szukajcie pomiędzy nabrzeżem Wełtawy, Tańczącym Domem i Placem Karola). Po trzecie, są to wyłącznie przeróbki piosenek kultowej undergroundowej grupy Psí vojáci, na czele której stał przedwcześnie zmarły wokalista, kompozytor i poeta Filip Topol. Martin E. Kyšperský mierzy się z oryginałem przy pomocy swego charakterystycznego wokalu, grupa zaś ulotnymi wręcz interpretacjami. Sprawdzić przy okazji można jak z utworem "Žiletky" poradziły sobie Květy a jak swego czasu duet Tvrdý / Havelka.



Następcę znakomitego albumu "Sound Of Unrest" przygotowuje słowacki producent Autumnist. Pierwszym singlem z niezatytułowanej jeszcze płyty jest "Inner Space Invaders", który z okazji tegorocznego Record Store Day ukazał się na winylu, pobrać go jednak można wraz z remiksami takiej utalentowanej słowackiej młodzieży jak Bulp czy Fallgrapp. I obejrzeć teledysk.


Skoro już jesteśmy przy bratniej republice, to jednym z ciekawszych słowackich albumów 2012 roku było "Blízke stretnutie" ProjektkreK. Po czterech latach i ten producent, już jako Pkrek, powraca z płytą "Ariesynth", która w wielce dla Słowacji charakterystyczny sposób łączy syntezatorową elektronikę z nie zawsze instrumentalnym hip-hopem oraz udziałem takich gości jak Monika Načeva, Moimir Papalescu czy Prezident Lourajder.



I na koniec, czym dla studia Amanita Design jest Floex, tym dla Hexage jest Kubatko, który napisał muzykę do bodajże wszystkich ich gier, łącznie z najbardziej znanymi Radiant, Radiant Defense czy Reaper. Znaleźć je można na kompilacji "Hexage Games Soundtrack" oraz wydanej niedawno drugiej części "Hexage Games Soundtrack II" (choć "Reaper Soundtrack" był już wcześniej dostępny w postaci samodzielnego tytułu). [Wojciech Nowacki]

20 sierpnia 2015


KVĚTY Miláček slunce, [2015] Indies Scope || O Květach myślę zawsze gdy pada pytanie o wyróżnik czeskiej muzyki. Nie tylko dlatego, że są jednym z moich ulubionych zespołów i jednym z pierwszych, w Polsce zasadniczo nieznanych, które w Czechach poznałem. Květy, czołowi reprezentanci morawskiej alternatywy, w typowo czeski sposób sięgają po lokalne tradycje i uwspółcześniają je zachowując jednak oryginalność i miejscową tożsamość.

Oficjalnym debiutem grupy był wydany w 2004 roku album „Jablko jejího peří”, jednak już wcześniej Květy wydały własnym nakładem szereg domowych tytułów, spośród których ostatni „Daleko hle dům” doczekał się późniejszej reedycji. Oba te materiały powstały praktycznie w tym samym czasie i o ile bardziej dopracowane i klarowniejsze „Jablko jejího peří” było w swej ówczesnej dziwności przystępniejsze i bardziej piosenkowe pod względem struktury i treści kompozycji, to surowe „Daleko hle dům” przyniosło jeszcze odważniejszy i unikatowy zlepek alternatywnego folku, rocka i współczesnego szansonu. Sama muzyka, na wskroś teatralna i w duchu morawska, zdawała się opowiadać historie, miejscami w całkiem intensywny sposób. Wtedy właśnie, wśród korzeni Kwiatów, znaleźć można było wspólne dla brneńskiej alternatywy i tak charakterystyczne dla czeskiej sceny swobodne, uwolnione wręcz podejście do miejscowych folkowych tradycji naturalnie tłumaczonych na współczesny język. To samo brzmienie i ulotna atmosfera, którą inną gałęzią stało się później DVA.


Szybkie zdobycie i umocnienie swych pozycji Květy dokonały dzięki swoistej trylogii albumów „Kocourek a horečka”, „Střela zastavená v jantaru” oraz „Myjau”. „Kocourek…”, choć jako jedyny album stworzony wyłącznie w duecie, zdecydowanie opowiedział się po bardziej piosenkowej niż ilustracyjnej stronie Květów, ale jeszcze niekoniecznie przebojowej. Stopniowo też ich piosenki nabierały coraz mocniejszego rockowego charakteru, na pierwszy plan jednak zdecydowanie wysunął się Martin E. Kyšperský ze swym charakterystycznym głosem i sposobem frazowania. Wokalne eksperymenty posunął do granic przyswajalności na „Střele…”, zarazem album ten, radośniejszy, bardziej melodyjny i znów bardziej rockowy, przyniósł pełniejsze zespołowe brzmienie i pierwsze prawdziwe przeboje.

Droga do „Myjau” była zatem logiczna i konsekwentna, ta najlepsza w dorobku Květów regularna płyta idealnie wyważyła wszystkie dotychczasowe elementy, nastroje, brzmienia w spójną, piosenkową, ale niebanalną całość. Mocne kompozycje bez wyjątku uwodziły, wokal stał się integralną częścią piosenek, które swą morawską alternatywę doprowadziły niemal do post-rockowej intensywności. Powagę „Myjau” szybko skontrowało „V čajové konvici. Písně z projektu Svět podle Fagi” napisane jako ścieżka dźwiękowa do opartego na komiksowych paskach przedstawienia teatralnego, świata zatem całkowicie dla Květów naturalnego. Lekkość tego materiału niesamowicie uwodzi, pełne pomysłów i gości piosenkowe miniatury przyniosły jednorazowo znaczące poszerzenie brzmienia zespołu, stając się obok „Myjau” jego najlepszym albumem.


Stąd też „Bílé včely” zainaugurowały stabilny okres w historii Květów, co znów jest rzeczą całkiem naturalną dla zespołu z tyloma już tytułami w dyskografii. Muzyka stała się może mniej ekscytująca i zaskakująca, Květy łatwiej już zakwalifikować po prostu do dziedziny piosenkowego alternatywnego rocka, ale zarazem zespół nie ustaje w modyfikowaniu swojego ustabilizowanego już brzmienia, tutaj choćby o subtelną elektronikę, ale i bardziej minimalistyczne podejście do kompozycji i aranżacji niż w rozbuchanych czasach „kociej” trylogii. Najnowszy „Miláček slunce” jest zatem zarówno kontynuacją i rozwinięciem brzmienia dojrzałych Květów z poprzedniego albumu.

"Je podzim" jest modelową piosenką Květów z typową dla nich rytmiką, pogadankowymi zwrotkami i chwytliwie emocjonalnym refrenem oraz instrumentarium na które obok obowiązkowych smyczków i kontrabasu składają się, to nowość, organy. Znakomity, rozpędzony "Syn" to nerwowe, niemal punkowe podejście do folku z punktowanym, łamiącym język refrenem (Ty přece víš víc než já vím). Jeszcze mocna, prawie zeppelinowa, smyczkowa motoryka w "Opičí král (ještě přece je čas)" zagęszcza emocje, ale reszta płyty porzuca brzmienie grającego morawski folk Arcade Fire i eksploruje sygnalizowany już na "Bílé včely" minimalizm.

"ČKNO" zbliża się wręcz do ambientu, minimalizm, ale nie surowość, eksponuje tutaj wszystkie świetnie wyprodukowane aranżacyjne detale. Elektronika najsilniej odznacza się w piosence "Cizinec", swoiście anty-post-rockowej, bo tak nierockowe instrumenty jak wiolonczela i kontrabas użyte zostały w sposób jak najbardziej rockowy. Kontemplacyjnie brzmi "Kočičí dům", w finałowym "Psi" powracają zaś mocniejsze, hałaśliwe akcenty. "Miláček slunce" to jednak zdecydowanie album na którym mniejszy nacisk położono na kompozycje, chwytliwość, przebojowość, większy zaś na produkcję, wyeksponowanie poszczególnych brzmień, dawniej opadających na słuchacza lawiną, tutaj powoli, nomen omen, kwitnących.

Do Květów nie trzeba przekonywać nikogo na rodzimym rynku. Ich charakterystyczna poetyka i brzmienie od lat tworzą uznaną markę. Zespół ten jest najlepszym przykładem specyfiki czeskiej muzyki, która opiera się na lokalnych tradycjach bez oglądania się na zachodnie wzorce a brzmiącej przy tym nowocześnie, autorsko i intrygująco, podczas gdy w Polsce "mainstream alternatywy" zdaje się kopiować z mniejszym lub większym opóźnieniem światowe trendy tracąc autentyczność i konkurencyjność. Pomimo bariery językowej takie płyty jak "Myjau" i "V čajové konvici" powinny trafić do zaciekawionego polskiego słuchacza. "Miláček slunce" może być kolejnym krokiem na nadchodzącą jesień. 7.5/10 [Wojciech Nowacki]