5 sierpnia 2011

Recenzja JJ72 „JJ72”


JJ72 JJ72, [2000] Lakota || W Polsce nikt już o tym zespole nie pamięta, choć debiut w UK dorobił się statusu złota i wciąż ma oddane grono fanów.

W chwili wydania pierwszej płyty członkowie tria z Dublina mieli po 20 lat. Na zdjęciach promocyjnych wyglądali niepozornie, trzymane w rękach instrumenty zdawały się być za duże, szczególnie w przypadku basistki Hilary Woods. W Polsce krążek pilotował singiel Snow. Największe wrażenie robił głos wokalisty Marka Greaney'a. Taki androgeniczny - z pierwszych słów ciężko było wywnioskować czy to śpiewa dziewczyna czy chłopak. Właśnie to osobowość Marka stanowiła przyczynek do popularności zespołu. Nieśmiały, wrażliwy, introwertyczny. Gdyż muzycznie zespół nie bardzo ma czym się chwalić. Ot, proste gitarowe piosenki oparte w większości na schemacie łagodna zwrotka-dynamiczny refren. Zresztą, ciężko po takim roczniku spodziewać się wirtuozerii.


Wracając do Greaney'a. Chłopak sam przyznawał się do fascynacji Billem Corganem. To słychać wyraźnie w tekstach i pełnym pasji śpiewie. Tak jak lider Smashing Pumpkins, Mark snuje opowieści o wyobcowaniu, niezrozumieniu, ubierając słowa w nieoczywiste metafory. W dzisiejszych czasach nazwalibyśmy ten styl emo, z tą różnicą, że wokalista nie szarżuje swoją wrażliwością - bliżej tu do swoistej młodzieńczej poezji. Na płycie są utwory, w których kipi od wściekłości. Dziwnym trafem są to te najbardziej przebojowe (October Swimmer, Snow, Surrender).


Ale emocji jest więcej. Piękna melancholia aż wylewa się z Willow, dzięki elektronice w Long Way South jest sporo ciepła. Ogromne wrażenie robi Broken Down. Za tło służy tylko gitara elektryczna. Pierwszy plan to wręcz aktorski śpiew Greaney'a, pełen bólu i oblizywania ran. Króciutki Improv z kolei potrafi roztopić każdy lód. I zakończenie w postaci Bumble Pie - leniwe akordy, jakby od niechcenia z biegiem czasu zamieniają się w pełną furii gitarową nawałnicę wspomagają kapitalnymi jękami wokalisty. Oczywiście są kawałki złe, wręcz nijakie (Algeria). Not Like You może jest i fajną kompozycją, ale to trzecia ballada pod rząd i wyraźnie męczy.

Debiut JJ72 jest co najmniej interesującą pozycją, ale brakuje jej ważnego pierwiastka - potrzeby ponownego wciśnięcia klawisza repeat. Jednak polecam kilkukrotne posłuchanie płyty - ilość emocji na niej zawartej sprawia, że 45 minut obcowania z wydawnictwem uszlachetnia. A to bardzo dużo! 6/10 [Grzegorz Kopeć]