17 sierpnia 2011

Recenzja Black Lips „Arabia Mountain"


BLACK LIPS Arabia Mountain, [2011] Vice || Wypuszczane są od czasu do czasu płyty, w których artyści obierają kurs na zupełnie inne wody (zazwyczaj są to bezpieczne popowo płynące dźwięki). Black Lips na szeroko rozumianej i wyeksploatowanej już scenie indie rockowej mieli swoje miejsce. Odróżniali się od jednolitej masy z Wysp i Ameryki swoim zadziornym garażowym graniem. W ten sposób z szóstym longplay'em Black Lips trafili pod skrzydła Marka Ronsona, czyli pana, który stoi za muzyką Lily Allen czy Adel. Mark Ronson na szczęście nie zrobił z chłopaków kolejnej kopii kopii i delikatnie tylko poprowadził album Arabia Mountain odejmując troszeczkę mocy, ale za to dodając pełną paletę aranżacyjnych perełek.

Black Lips zawsze nawiązywało swoją muzyką do poprzednich dekad, jednak dopiero za sprawą Ronsona brzmią jak rasowa kapela z lat 70-tych grająca rock'n'rolla, a potrafiąca zabrzmieć z pazurem jak Sex Pistols czy łagodniej z chórkami jak Beach Boys. W ogóle odniesień do klasyków rocka można znaleźć na Arabian Mountain naprawdę dużo, bo mimo spójności materiału, każdy kawałek jest w gruncie rzeczy inny (a jest ich aż 16!).

Genialnie wprowadza nas w klimat płyty Family Tree z rewelacyjnym motywem saksofonu. Cały utwór mogliby nagrać bardziej rozkrzyczani Animalsi. Drugi na liście jest singlowy Modern Art, w którym atakują nas rock'n'rollem w stylu trochę bardziej archaicznych The Hives. Dodatkowo mamy w nim dźwięki ksylofonu imitującego wycie ducha i urocze trójkąty.

Wyżej wspomniani Beach Boys zabrzmią ze swoim plażowym rockiem po raz pierwszy w Spidey's Curse, następnie będziemy mogli usłyszeć takie klimaty w Bone Marrow. Następnie mamy chwilę na zadziorność w postaci Mad Dog i Mr. Driver, którym bardzo blisko do The Stooges. Mamy też jak na letnią płytę przystało beztroskie gwizdanie w Raw Meat.

Bardzo podoba mi się utwór Dumpster Dive, który muzycznie pasuje do wczesnych Rolling Stonesów, tylko trochę upunkowionych, z wyjącymi wokalami à la Meat Puppets. Black Lips potrafi jeszcze uderzyć w mroczniejsze klimaty jak na przykład Noc-a-Homa z bluesowymi naleciałościami.

Płytą Arabia Mountain Black Lips udowadniają, że z przysłowiowego upopowania można wyjść z twarzą i nie jest ono równoznaczne z zatraceniem swojego stylu. Odwołania do brudnej klasyki punk rocka zostały, a Mark Ronson tylko przetarł kurz, który zalegał na brzmieniu i nadał mu nowego blasku. Jedyne czego brakuje tej płycie to lepszych tekstów. Mimo to płyta jest naprawdę bardzo dobra i napewno zagości na niejednej półce. 7.5/10 [Tomek Milewski]