1 września 2011

Recenzja 3w1 od The Car Is On Fire


KOLEKCJA 20-LECIA POMATONU The Car Is On Fire, [2011] EMI || Związanie się z wielką wytwórnią płytową grozi różnymi nieprzewidzianymi konsekwencjami. Wydawca może na przykład zebrać wszystkie twoje dotychczasowe płyty i wydać w stylowej oprawie à la połowa lat 90-tych, udanie nawiązującej do wielopłytowych golden-hits Budki Suflera, Lady Pank, Kombi czy Bajmu. Być może należy potraktować to jako nobilitację. Być może jako korzystną finansowo alternatywę wobec bezdusznych allegrowiczów. A być może jako dobrą powtórkę z tematu The Car Is On Fire tuż przed wydaniem ich, zapowiadanej całkiem udanym singlem, czwartej płyty.


THE CAR IS ON FIRE The Car Is On Fire, [2005] EMI || Na początku było Sissy Records. Pod skrzydłami wielkiego wydawcy powstał u progu nowego wieku przyczółek mający wprowadzić szeroko rozumianą alternatywę do polskiego mainstream'u a jednocześnie nadgonić trendy światowe. Pod jednym szyldem mieliśmy więc oryginalnych polskich tuzów alternatywy (Ścianka, Homosapiens), debiutantów (Lenny Valentino, Old Time Radio) oraz elektronikę, z czasem złośliwie zwaną pościelową (Futro, Smolik).

Pierwszym udanym nawiązaniem do ówczesnej alternatywy gitarowej był zaś debiut Cool Kids Of Death, do dziś kontrowersyjny, lecz niezaprzeczalnie ważny. Z czasem inicjatywa Sissy upadła, jednocześnie zaś zaczęły debiutować mniej lub jeszcze mniej udane zespoły indie, dysponujące nawet własnym przyczółkiem radiowym. Drugim krokiem, tym razem zrównującym już nas ze sceną światową, a nie tylko ją imitującym, był właśnie debiut The Car Is On Fire.

Stylowa okładka. Udana nazwa grupy. Kontrakt z wielką wytwórnią. Album idealnej, niewiele ponad półgodzinnej, długości. Za taryfę ulgową spod znaku „dobre jak na Polskę” zespół z góry podziękował, stając od początku w jednym szeregu z tym co aktualnie dobre i istotne. Nie była to płyta wybitna, lecz po prostu bardzo dobra, a brak takowej w gitarowym światku w połowie dekady coraz wyraźniej doskwierał.

Było bezwstydnie przebojowo (Miniskirt czy Cranks), chwytliwie (właściwie wszystko), miejscami niezwykle pomysłowo (przejście od Scartlett O’Hara do Cranks) i wbrew pozorom nie tak prosto (struktura większości utworów). Irytować mogły jedynie kwiczące wokale, często jednak składające się w udane harmonie. Potencjał wyjściowy był. A że to jednak Polska, więc porównywać trzeba było. Nawiązanie? The Rapture. 7/10


THE CAR IS ON FIRE Lake & Flames, [2006] EMI || Kamień milowy. Obok Dni wiatru i Uwaga! Jedzie tramwaj to właśnie Lake & Flames konstytuował polską muzykę pierwszej dekady XXI wieku. Być może właśnie dlatego, że wspomniane albumy nie znalazły naśladowców, pozostając niedoścignionymi unikatami.

Akurat druga płyta The Car Is On Fire prezentowała spośród nich teoretycznie najmniej oryginalną muzykę. Była niezwykle udanym, lecz ledwie rozwinięciem formuły debiutu. Charakterystyczną rzeczą było przecież wzbogacanie brzmienia przez zespoły indie-rockowe przy okazji wydawania drugiej płyty. Mieliśmy więc poszerzenie instrumentarium, przede wszystkim o syntezatory, lekkie zredukowanie drapieżności debiutu, a znany już dance-punk podlany został jeszcze większą ilością popu. Lake & Flames była po prostu pod każdym względem „bardziej” niż The Car Is On Fire. Czy to jednak wystarcza by mówić o jej wyjątkowości?

Piorunujące single, Can’t Cook (Who Cares) i Neyorkewr, nie oznaczały bynajmniej, że reszta płyty była mniej przebojowa. W każdym utworze, w każdej piosence, krył się pomysł, często niebanalna struktura, cytaty i odniesienia (czasem dość zabawne, jak klasyczna solówka w North By Northwest). Pod tą perfekcyjną beztroską pojawiła się zaskakująca pokoleniowość.

Bo każdy niemal współczesny dwudziestoparolatek wiedział o co chodzi słysząc słowa buying new CDs, listening to music, going out with friends and watching movies, time will kill us, the best thing I can do is spend a whole day killing time with you. Skojarzenie tej piosenki (What’s Life All About) z motoryką i aranżacyjnym bogactwem Stereolab mogło się wtedy wydawać jeszcze jedynie złudzeniem. Co jednak szczególnie zadziwia, to struktura samej płyty, niemal dwa razy dłuższej od poprzedniej, zawierającej 23 utwory, z czego połowę stanowiły krótkie przerywniki. I wynik ten w żaden sposób nie męczył. Nawiązanie? Kylie Minogue. 9/10


THE CAR IS ON FIRE Ombarrops!, [2009] EMI || Myśl o Stereolab napadała powtórnie już od pierwszego utworu i nie opuszczała aż do końca trzeciego albumu The Car Is On Fire. Ombarrops! wyprodukował bowiem sam John McEntire, perkusista i multiinstrumentalista, członek Tortoise (pierwszej grupy określanej mianem post-rockowej) oraz The Sea & Cake, odpowiedzialny jednocześnie za brzmienie najsłynniejszych wydawnictw Stereolab.

Usłyszeliśmy więc charakterystyczne marimby i syntezatorowe tła (Death Of A Customer i Ombarrops!), efekty gitarowe (Strawberries) i zakłócenia dźwięku (Baby Baby). Przyjemność słuchania tej płyty polegała jednak głównie właśnie na wsłuchiwaniu się w produkcyjne i aranżacyjne smaczki, które jednak w pewnym momencie zaczęły lekko męczyć. Choć to w dalszym ciągu była bardzo dobra płyta, to nie tylko nie posiadała żadnego charakterystycznego przeboju, ale i choćby bardziej wyróżnialnego momentu.

Do tego po raz pierwszy w dziejach grupy zawierała piosenki po prostu drażniące (Evacuation i Manuel). Niemniej zespół zaprezentował kolejną udaną i różniącą się od poprzedniej płytę, potwierdził tym samym swój wyjątkowy status, porywając tym razem bardziej intelektualnie niż emocjonalnie. Nawiązanie? Tortoise. Wszystko wskazuje jednak na to, że przy okazji następnej płyty nawiązań już potrzebować nie będziemy. 5/10

[Wojciech Nowacki]