20 listopada 2011

Recenzja Coldair "Far South"


COLDAIR Far South, [2011] Antena Krzyku || Tobiasz Biliński. Młody i zdolny. Młodym z przyczyn naturalnych powoli być przestaje, nadal jednak wiekiem może zadziwiać. Tym bardziej, że zdolnym staje się w postępie wręcz geometrycznym.

Debiut Kyst, jego macierzystej grupy, przyniósł muzykę miejscami urokliwą, miejscami intrygującą, w większości jednak nudnawą, niepotrafiącą wykorzystać tkwiącego w niej potencjału. Nieodzwierciedlającą również możliwości koncertowego wcielenia zespołu. To na szczęście skrystalizowało się w postaci kolejnego albumu, znakomitego Waterworks, dojrzalszego, charakterystycznie perkusyjnego, ale przede wszystkim spójniejszego.

Solowym odpowiednikiem Cotton Touch była nagrana pod szyldem Coldair płyta Persephone. Ona również przyniosła ledwie szkice z przebłyskami, w przeciwieństwie jednak do pierwszego albumu Kyst dostarczyła znacznie więcej muzyki niż zabaw ze schematem cisza-dźwięk. Niemniej nadzieje pokładane były słusznie, a postęp widoczny. Drugi album Coldair nie jest już bowiem nieśmiało opublikowanym muzycznym szkicownikiem chłopca grającego do szuflady. Far South jest dojrzałą płytą młodego folkowca zaczynającego z wolna wspinać się na swoją górę.

Tym razem ta spójna całość zdecydowanie podporządkowana jest melodii. Otwierający I Wonder/Outdated w pierwszej swej części jest jeszcze niemal shoegaze'ową plamą z unoszącym się nad nią wokalem. Chyba zbyteczne i zbyt obficie potraktowanym pogłosem, co zresztą jest cechą charakterystyczną większości płyty. Po sześciu i pół minutach przeradza się jednak w prostą, folkową piosenkę, zaskakująco też radosną.


Kolejne cztery kompozycje są już bardziej standardowymi wariacjami na temat folkowej piosenki. Najbardziej przekonuje pierwsza z nich, I Won’t Stay Up, niemal popowa, niezwykle gęsta aranżacyjnie, z wyeksponowaną trąbką. Znacznie oszczędniejszą, aranżacyjnie i melodycznie, piosenką jest zaś Digging. Natomiast Shelters od pierwszych dźwięków wydaje się rozpadać w szwach, mimo próbującej ją spajać melodii, co tylko potęguje niestety dźwiękowa plama w środkowej części, przywodząca na myśl słabsze fragmenty wczesnego Kyst. Jako pełnej krwi folkowiec Tobiasz Biliński rehabilituje się jednak już w Together/Alone. Choć anglojęzycznym odliczaniem chyba zbyt się zapędza się w  podróży na dalekie amerykańskie południe.

Ostatnią część płyty stanowi jedenastominutowa kompozycja What Is There To Know, podzielona na trzy odrębne ścieżki, co wydaje się zabiegiem dość zagadkowym, nie jednak niespotykanym (żeby wspomnieć choćby Ba Ba Ti Ki Di Do Sigur Rós). What Is jest pięknym instrumentalnym wstępnej do kolejnej udanej folkowej piosenki jaką jest There, z wolna transformującą się w To Know.

I gdy zaczynamy się zastanawiać, czy ta urokliwa płyta jest czymś do czego będzie się chciało wracać, następują ostatnie jej minuty, ekstatycznie niczym folk przetłumaczony na islandzki przez Seabear lub jak radośniejsze i żywsze fragmenty Sigur Rós właśnie. Zasięg odniesień przykładanych do muzyki Tobiasza Bilińskiego wydaje się zatem wreszcie poszerzać. Far South jest dobrą płytą, przede wszystkim jest jednak wielką obietnicą złożoną na przyszłość. 7/10 [Wojciech Nowacki]