JULIA MARCELL June, [2011] Mystic || Kiedy szarą porą jesienną, pojawi się płyta tak rytmiczna, nie może przejść bez echa. Tworząc krążek po brzegi wypełniony ciepłem słonecznych dni, Julia Marcell zadbała, by od 30 września w Niemczech a od 3 października również w Polsce nikomu nie brakło wigoru. „June” to połączenie elektronicznego beatu z klasycznym instrumentarium. Do tego odrobinę nieoszlifowany, ciekawie brzmiący wokal Julii i mamy kwintesencję tego, co można znaleźć na płycie.
Nowy album znacznie różni się od debiutu „It Might Like You”, który oczarowywał słuchaczy spokojem, połączeniem nastrojowych dźwięków fortepianu i smyczków. Tutaj, dla odmiany, przenosimy się w świat wielowarstwowych aranżacji, gdzie znacznie istotniejsza jest perkusja. Marcell rozbudowała też chórki, co nadaje utworom niebanalnego charakteru, choć jednocześnie utrudnia odbiór. Cała ta mieszanka nowoczesności z tradycyjnym podejściem do muzyki, nie jest może obecnie czymś bardzo zaskakującym, ale zachwyca sposób w jaki olsztynianka dobrała składniki. Instrumentacje dobrane są z rozsądkiem i w dobrym guście. Nie przytłacza przepych, pomimo tak wielu elementów składowych.
Od pierwszego utworu, tytułowego „June” maluje się przed oczami słuchacza barwny świat brzmień. Tutaj kluczową rolę spełnia nieco przytłumiona perkusja. Wszystkie inne dźwięki, jak na przykład dzwonki czy tamburyn skąpane są w rytmicznych uderzeniach. Jest to dobra zapowiedź dalszych płytowych wojaży.
Dalej pojawia się singiel, który zapowiadał płytę, „Matrioszka”. Utrzymany jest we frywolnym, idyllicznym niemal klimacie. Na tle elektroniki pobrzmiewa flet nasuwający mimowolne skojarzenia z wakacyjnymi zabawami. Pojawiają się też smyczki i bas, które razem z perkusją brzmią naprawdę żywiołowo. Głosy wynurzające się jak spod ziemi, nie pozwalają pozostać neutralnym w stosunku do tego utworu.
Najciekawszym kawałkiem na płycie jest „Echo”. To połączenie instrumentów klawiszowych, smyczków, tajemniczego wokalu i oczywiście niezawodnego rytmu. Cała płyta jest anglojęzyczna, więc niespodziewane wplecenie polskich chórków może wydawać się ryzykowne. Wygląda jednak na to, że artystce udało się je dobrze wkomponować, dzięki czemu nadają całości folkową barwę.
Również „Ctrl” zasługuje na uwagę – od pierwszych dźwięków zmusza on do mimowolnego poruszania. Nasuwają się skojarzenia z twórczością The Knife, choć artystka nadaje swojemu dziełu mniej zadziornego charakteru, a aranżacja jest bardziej melodyjna i bogatsza.
„June” – album kobiety-orkiestry nie jest z pewnością projektem dla każdego. Potrzeba skupienia, aby objąć ogrom pomysłów, jakie mają odzwierciedlenie na krążku. Kojarzący się ze słodką bezczynnością i chilloutem tytuł, może nieco mylić, ale warto włożyć nieco wysiłku w wyłapywanie smaczków, które tym razem zaserwowała swoim fanom panna Marcell. 7/10 [Joanna Kloska]