8 kwietnia 2014

Recenzja Warpaint "Warpaint"


WARPAINT Warpaint, [2014] Rough Trade || Pojawiły się w 2010 roku, wieści o nich zataczały coraz szersze kręgi, każdy niemal po zetknięciu się z Warpaint ulegał ich czarowi. Oprócz znakomitego debiutu dziewczęta miały już na koncie równie udaną epkę, wokół zespołu pojawiały się pewne znane nazwiska, żeby wspomnieć Johna Frusciante czy Josha Klinghoffera. Trzeba wreszcie przyznać, że dziewczęcy zespół rockowy to w dalszym ciągu nieczęsto spotykana i automatycznie intrygująca idea.

Siła Warpaint opierała się na kliku składnikach. Po pierwsze, lejące się melodie oparte na chwytliwych wielo- i pogłosach. Po drugie, niebanalne kompozycje, często łamane niespodziewaną zmianą tempa czy emocjonalnym skokiem, ale w dalszym ciągu spójne i skończone. Wreszcie po trzecie, atmosfera, hipnotycznie kojąca, ale z podskórnym napięciem, sięgająca po klasyczne, choć niekoniecznie najbardziej wtedy popularne wzorce: od shoegaze'u po The Cure.

Po czterech latach można było o Warpaint niemal zapomnieć. Aż pojawił się singiel "Love Is To Die", przynajmniej mnie mocno rozczarowujący, ze zgrzytającą zmianą tonacji w refrenie, niby najbardziej w karierze Warpaint popowym, ale dalekim od zwiewnej lekkości jakiejkolwiek kompozycji z "The Fool". Rzadko pierwszy udostępniony utwór okazuje się dziś reprezentatywny dla nadchodzącego albumu w przypadku wykonawców tak utalentowanych i intrygujących jak Warpaint. Tym większe rozczarowanie, gdy okazało się, że "Love Is To Die" to najbardziej wyróżniająca się na płycie piosenka i zarazem najbardziej chwytliwa. I tylko dlatego, że zdążyliśmy się z nią mocno osłuchać i przyzwyczaić.


Na "Warpaint" brakuje bowiem przede wszystkim melodii. Ich przebłyski pojawiają się w "Feeling Alright" i "Drive", reszta jednak zlewa się w atmosferyczną, choć jednolitą i przy powierzchownym kontakcie nierozróżnialną całość. A brak wyraźniejszych melodii niespecjalnie zachęca do głębszego wsłuchania się. Podobnie jak brak drugiego jak dotąd charakterystycznego dla Warpaint elementu, czyli niebanalnej konstrukcji kompozycji. Wyróżnia się jeszcze jako tako atmosferyczne "Keep It Healthy" i psychodelizujące "Disco//Very", ale reszta albumu brzmi jedynie jak zapis luźnego jamowania w studiu. W czym jest nawet pewien urok, zwłaszcza gdy na powierzchnię wypłynie hipnotyczna linia basu w "Hi" czy syntezator w "Biggy".

Zostaje zatem klimat, ale to za mało do utrzymania poziomu "The Fool" i "Exquisite Corpse". Za nazwaniem albumu "Warpaint" stał fakt, że jest pierwszym wydawnictwem stworzonym w pełni po ustabilizowaniu się składu grupy w 2009 roku. Najwidoczniej Warpaint są lepszym powstającym zespołem niż zespołem już uformowanym. Przynajmniej jeszcze nie. 5/10 [Wojciech Nowacki]