NIGHTINGALE Retribution, [2014] InsideOut Music || Odczucia związane z pierwszym odsłuchem jakiejkolwiek płyty często okazują się jedynie chwilowym wrażeniem, które nie powinno determinować naszego stanowiska. Dopiero kilka dni spędzonych z danym materiałem daje możliwość oddzielenia sądów powierzchownych od tych, które faktycznie decydują czy dany album uznamy za godny uwagi czy też nie. W przypadku Nightingale, pomimo ponad tygodnia z najnowszym krążkiem zespołu, ciągle wracam do punktu wyjścia. Gdybym miał opisać „Retribution” w kilku słowach, to byłyby nimi na pewno: przebojowa, chwytliwa, przemyślana oraz niestety: łatwa do zapomnienia, wygładzona i nie emocjonująca… Ale równocześnie wiem, że będę do niej często wracał.
I niekoniecznie musi to stanowić rażącą sprzeczność. Nowe dzieło braci Swanö jest bowiem płytą co najmniej dobrą. Niestety, jest to również album niezwykle bezpieczny, bez wzniosłych momentów, zaskakujących rozwiązań czy nagłych zmian tempa. Stagnacja stylistyczna ostatnich kilku albumów Nightingale pokazuje, jak daleką drogę przeszedł Dan Swanö od czasów swoich pionierskich deathmetalowo-progresywnych fascynacji wdrażanych w Edge of Sanity czy Pan.Thy.Monium. Odsłuchiwane w całości „Retribution” ma tendencje do powolnego wtapiania się w tło nie odwracając uwagi słuchacza od innych, aktualnie wykonywanych czynności. Gdy jednak poświęcić jej należytą uwagę wtedy staje się jasne, że płyta daleko wykracza poza przeciętność . Szkoda tylko, że nie została nagrana w latach 80-tych. Nowe dzieło Nightingale brzmi bowiem jak zaginiony album zespołu Asia. Z wszystkimi pozytywnymi i negatywnymi tego konsekwencjami.
Co zaskakujące, każdy utwór z „Retribution” ma do szpiku kości przebojowy charakter, a jednak trudno przywołać w pamięci konkretną linię melodyczną czy refren. I nie wynika to bynajmniej ze skomplikowanej struktury utworów, będących raczej prostymi stricte rockowymi kompozycjami. Poszczególne nagrania przenikają się i dopiero wielokrotne przesłuchanie pozwala oddzielić i zróżnicować poszczególne melodie. Płycie brakuje ponadto klimatu, który zespół kształtował perfekcyjne na „The Breathing Shadow”. Niestety, wraz z odejściem od gotyckiej stylistyki uleciały z muzyki Nightingale emocje. Pozostał olbrzymi talent kompozytorski i doskonałe rzemiosło. Zabrakło jednak odrobinę więcej duszy oraz indywidualizmu, na co wpływ mają również mało osobiste teksty. Słuchać „Retribution” to jak włączyć album „The Best Of” zespołu, którego wcześniej się nie znało. Niby mamy do czynienia z crème de la crème tego, co muzycy mają do zaoferowania a nie odczuwa się żadnej emocjonalnej więzi z materiałem. Brakuje tu następcy wspaniałej „Nightfall Overture” z „The Breathing Shadows” czy „White Darkness” z poprzedniej płyty.
Olbrzymia przebojowość wszystkich utworów zawartych na płycie nie podlega jednak dyskusji. Całość psuje jednak zbyt „ugrzeczniona” produkcja tępiąca rockowy pazur, który kompozycje Dana Swanö niewątpliwie posiadają. Uwaga ta nie tyczy się jednak wokalu, który brzmi dojrzale, chropowato i charakterystycznie, czyli tak jak wokal brzmieć powinien. Nieskomplikowany charakter muzyki, będący pieczołowicie zaplanowanym zabiegiem stylistycznym, powoduje, że płyta sprawdza się doskonale na przykład w samochodzie. Choć nie skłania ona do zwiększania prędkości, to doskonale wypełnia czas spędzony na obserwowaniu drogi. I w tym tkwi główny problem płyty: „Retribution” nie jest w stanie na tyle wciągnąć słuchacza, by ten poświęcił większą część swojej uwagi prezentowanym nagraniom.
Odrębną kwestią są przygotowane przez zespół teksty. Sybaryckie wręcz bogactwo tematów nie służy spójności płyty. Sytuacja nie do uniknięcia, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że za warstwę liryczną utworów odpowiadały aż trzy osoby (Erik Oskarsson, Tom Björn, Dan Swanö). Obok rozważań na temat zbieżności wieku między Robertem Johnsonem, Jimim Hendrixem i Kurtem Cobainem w „27 (Curse or Coincidence?)” mamy tu balladę pisaną z perspektywy jednego z nowonarodzonych bliźniaków syjamskich („Divided I Fall”) oraz historię wyprawy Ernesta Schackletona na Antarktydę („The Voyage Of Endurance”). Być może dla niektórych oznacza to godne pochwały zróżnicowanie materiału, dla mnie mnogość autorów osłabia siłę przekazu, a płyta przybiera charakter przypadkowego zbioru utworów.
Odrębną kwestią są przygotowane przez zespół teksty. Sybaryckie wręcz bogactwo tematów nie służy spójności płyty. Sytuacja nie do uniknięcia, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że za warstwę liryczną utworów odpowiadały aż trzy osoby (Erik Oskarsson, Tom Björn, Dan Swanö). Obok rozważań na temat zbieżności wieku między Robertem Johnsonem, Jimim Hendrixem i Kurtem Cobainem w „27 (Curse or Coincidence?)” mamy tu balladę pisaną z perspektywy jednego z nowonarodzonych bliźniaków syjamskich („Divided I Fall”) oraz historię wyprawy Ernesta Schackletona na Antarktydę („The Voyage Of Endurance”). Być może dla niektórych oznacza to godne pochwały zróżnicowanie materiału, dla mnie mnogość autorów osłabia siłę przekazu, a płyta przybiera charakter przypadkowego zbioru utworów.
Są to niewątpliwe słabości „Retribution” , a jednak płytę trzeba docenić, gdyż pomimo wad powraca się do niej z przyjemnością. Duża w tym zasługa linii melodycznych, świetnego dojrzałego wokalu Dana Swanö, profesjonalizmu poszczególnych muzyków oraz pięknej okładki, której autor, Travis Smith, po raz kolejny udowadnia swój kultowy niemal status w świecie grafiki. Jest to również najlepsza płyta zespołu, nie wliczając doskonałego „The Breathing Shadow”. A że podobna do poprzednich? Cóż, taki urok Nightingale.
7/10 [Jakub Kozłowski]