9 marca 2015

Relacja z koncertu José González + Ólöf Arnalds 4.03.2015


JOSÉ GONZÁLEZ + ÓLÖF ARNALDS [4.03.2015], Lucerna Music Bar, Praha || José González skupiał się ostatnio na swojej macierzystej formacji Junip, ale właśnie powrócił z pierwszym po latach solowym albumem "Vestiges & Claws". Czy płyta przyniosła drastyczne zmiany albo odświeżenie formuły? Bynajmniej, nic z tych rzeczy, ale o tym być może niedługo przy okazji recenzji. Ważne, że González wyruszył z tej okazji w trasę koncertową, która oczywiście pomija Polskę (u nas dopiero na Open'erze), ale zawędrowała do Pragi. Tym lepiej, że jako support towarzyszy mu w tej trasie Ólöf Arnalds, na którą cieszyłem się chyba bardziej niż na główną gwiazdę totalnie wyprzedanego wieczoru.

Muzycy towarzyszący Gonzálezowi na scenie to moi zdecydowani faworyci w kategorii Najbardziej Bezużyteczny Zespół Świata. Naprawdę, było to fascynujące zjawisko do obserwowania. Dwóch perkusistów, z których jeden przez sporą część koncertu autentycznie przysypiał, razem wykonywali tyle pracy co pół porządnego perkusisty. Drugi gitarzysta okazał się niepotrzebny po tym, jak w środkowej części koncertu José González został na scenie sam i udowodnił, że i tak całe spektrum dźwięków gitary pochodzi z jego instrumentu. Plus klawiszowiec, który dotknął dosłownie jeden klawisz w jednej piosence, ok, pod koniec pokręcił trochę gałkami, ale głównie stał i pstrykał palcami. Nie twierdzę, że byli złymi muzykami, ale z pewnością fatalnie wykorzystanymi. Siedzieli na scenie dosłownie obłożeni instrumentami, przez większość czasu sprawiając wrażenie, że zaczną na nich grać za chwilę, przy czym ta chwila nigdy nie nadeszła. Zabawne, że w Junip Gonzálezowi towarzyszy dwóch muzyków a razem dysponują nieporównywalnie bogatszym brzmieniem.


Set faktycznie podzielony był na trzy części, pierwsza z zespołem, w drugiej sam González, w trzeciej znów z zespołem i z minimalnie większą werwą. Sporą część zajęły oczywiście piosenki z nowego albumu, otwierająca go "With The Ink Of A Ghost", chwytliwie typowe "Let It Carry You" czy singlowe "Leaf Off/The Cave". Dobrze zaprezentowały się starsze kompozycje "In Our Nature" i "Killing For Love", pojawił się i nowy cover Kylie Minogue, ale oczywiście najlepiej przyjęte było obowiązkowe "Heartbeats"... Najlepiej jednak wybrzmiało "Teardrop" Massive Attack oraz "Always" z repertuaru Junip, odrobinę zwolnione w stosunku do oryginału, ale i tak pokazujące siłę materiału tego tria. Koncert był stosunkowo drugi, w drugiej jego połowie zaczęła się wkradać lekka nuda, po części za sprawą nowych piosenek, głównie jednak dzięki dominującemu średniemu tempu wszystkich niemal kompozycji Gonzáleza. Ale oczywiście całość opierała się na jego lejącym się jak miód głosie i jakże charakterystycznej grze na gitarze, czyli składnikach przyswajalnych w każdych niemal ilościach.


Ólöf Arnalds obrała inną drogę. Zagrała na gitarze ledwie osiem piosenek, towarzyszył jej w tym tylko grający na basie Skúli Sverrisson, producent jej ostatniej, znakomitej płyty "Palme". Czas najwyższy, żeby Ólöf przestała być tylko kuzynką Ólafura i jedną z szeregu obleczonych w swetry muzyków z Islandii. "Palme" jest jej najbardziej kolaboracyjnym albumem, w swej elektro-indie-folkowej odsłonie dokonuje podobnego przesunięcia jak choćby ostatnio Wye Oak, sama zaś Ólöf Arnalds wydaje się doskonale zajmować miejsce opuszczone przez Joannę Newsom. Szkoda, że na żywo jej piosenki nie rozbrzmiały w zespołowej odsłonie, ale tym bardziej marzę o jej samodzielnym koncercie. Tymczasem "Turtledove" czy najbardziej przebojowe "Patience" wielkooka i roześmiana Ólöf zaprezentowała równie chwytliwie co na albumie. Pełna ciepła i uroku, przepełniona autentyczną radościa na scenie (mimo rozgadanego klubu oczekującego Gonzáleza), choć na moją chęć zabrania jej do domu i adoptowania zareagowała entuzjazmem, to zamiast tego sprezentowała mi CD "Pálma", czyli islandzkojęzyczną wersję albumu. José Gonzáleza możecie sobie zostawić na festiwale, ale jeśli Ólöf Arnalds pojawi się w Polsce na klubowych koncertach stawić się musicie koniecznie! [Wojciech Nowacki]