3 listopada 2013

Recenzja Devendra Banhart "Mala"


DEVENDRA BANHART Mala, [2013] Nonesuch || Hildegarda z Bingen, XII-wieczna mistyczka, poetka, benedyktynka, po kanonizacji uznana za patronkę naukowców, językoznawców i… esperanto. Devendra Banhart na swym najnowszym albumie językami operuje swobodnie i niewymuszenie. Hiszpańskojęzyczna „Mi Negrita” spokojnie mogła by rozbrzmiewać z małego radyjka w jakimś zapadłym meksykańskim zakładzie fryzjerskim. Ale gdy „Your Fine Petting Duck”, tak, piosenka z kaczką w tytule, jednocześnie najdłuższa i centralna na płycie, w finale zmienia się w tanecznie elektroniczny kawałek z niemieckim wokalem, przyjmujemy to o dziwo całkiem naturalnie.

Mistyczne wizje Hildegardy pchnęły ją w stronę życia zakonnego, ale również nauk przyrodniczych, poezji, filozofii, czy muzyki. Wizje Devendry chyba najpełniej rozbłyskają barwami na tym niezwykłym albumie. „Mala” jest jednocześnie eklektyczna i spójna, intymna i bogata, skromna i dumna, prostodusznie radosna i podskórnie zła. W utworze „Für Hildegard Von Bingen”, jednym z najlepszych na płycie, rytmicznym i niepokojąco wciągającym zarazem, tworzy Devendra obraz siostry porzucającej kongregację na rzecz kariery VJki. Zgodnie z tytułem piosenka jest raczej dedykacją dla niż opowieścią o Hildegardzie. Banhart zaciera granice między boskim a cielesnym, grzesznym a przyjemnym, dobrym i złym. Nie bez powodu kończy płytę utworem „Taurobolium” i powtarzanymi niczym mantrę słowami I can’t keep myself from evil.


By zrezygnować z wizji i wierzeń na rzecz tanecznego parkietu doradza nam już w otwierającym album „Golden Girls”, który z szeptanej do ucha lo-fi ballady faktycznie zmienia się w zaproszenie do tańca. Etykieta „freak folku” nie mówi o muzyce Banharta właściwie nic. Podobnie „lo-fi”, jeśli bowiem „Daniel” jest jeszcze folkową balladą z szurającą perkusją, to już ironiczne i słonecznie-karawanowe „Never Seen Such Good Things” jest zbyt bogate na bycie kwalifikowanym do prostych i minimalistycznych szufladek. Dodajmy do tego żonglowanie stylistykami i inspiracjami, soft-rockowe „Won’t You Come Over”, synth-popowy „Cristobal Risquez” i szereg mglistych miniaturek. I nadal otrzymujemy spójną muzyczną opowieść.

Banhart unika banału, wciąga w swoją historię, niby uwodzi, ale i podskórnie niepokoi. „Mala” bezustannie odkrywa przed nami kolejne warstwy i poziomy, może przyjemnie zapełniać czas, ale może też i wciągać w swoje lekkie szaleństwo, w zależności od zaangażowania i wrażliwości słuchacza. A zaangażować się w nową płytę Devendry Banharta jest o tej porze roku szczególnie łatwo. 10/10 [Wojciech Nowacki]