29 listopada 2013

Relacja z koncertu Starfucker 26.11.2013


STARFUCKER [26.11.2013], MeetFactory, Praha || Rety, na koncert Starfucker cieszyłem się bardzo z kilku powodów. Po pierwsze, nie jest to zespół popularny, więc szanse na to, żeby pojawił się w Polsce na samodzielnym koncercie specjalnie wielkie nie są. Po drugie, choć ich najnowszy album jest jednak lekkim rozczarowaniem, to jednak mają na koncie „Julius”, jeden z najlepszych synth-popowych singli paru ostatnich lat. Wreszcie byłem po prostu ciekaw ludzi stojących za STRFKR, nie tylko bowiem muzyka, ale i konsekwentnie interesująca strona graficzno-medialna ich dokonań była zawsze hipsterska oryginalna.

Ale przysięgam, na tak słabym koncercie w Pradze jeszcze nie byłem, co samo w sobie było nawet ciekawym doświadczeniem. Zespół składający się z paru niezbyt rosłych facetów, z wokalistą w idiotycznej czapce na czele, sprawiał wrażenie niesamowicie niewiarygodnego. Patrząc na nich i ich zachowanie nie chciało się wierzyć, że są to ludzie stojący za fajnym przecież muzycznym projektem. W tym momencie naprawdę można było sądzić, że ich muzyka, okładki, nawet nazwa, to tylko wystudiowane manewry. Fałsz bił po oczach gdy już po pierwszym utworze i pełnej ledwie do połowy sali deklarowali, że wow, w Pradze jest najlepszy koncert na całej ich trasie.

MeetFactory nie ma nigdy większych problemów z nagłośnieniem, choć chyba prawdą jest, że w tej przestrzeni lepiej sprawdza się muzyka elektroniczna niż gitarowa (co też widać po jesienne rozpisce). Tym bardziej nie rozumiem, czemu Starfucker brzmiał tak świdrująco nieprzyjemnie, wgnieciony wręcz w wysokie rejestry. Nie wychodzę wcześniej z koncertów, jeśli nie muszę spieszyć się na tramwaj / autobus / metro, ale tym razem kupiłem ich dwie płyty (możliwość zakupienia najczęściej niedostępnych inną drogą wydawnictw i różnego rodzaju rarytasów to dla mnie często najważniejszy powód do wybrania się na koncert) i wyszedłem, mając poczucie, że jeśli zostanę do końca, to ich zupełnie znielubię i nie będę mógł słuchać jednej z mych ulubionych piosenek.

Najgorsza jednak była widownia. Tradycyjna, miła dla oka hipsternia odstraszona została przez tabuny pijanych Erasmusów i młodych Amerykanów, którzy jeszcze póki byli w stanie okazywać emocje i utrzymywać równowagę koncertem byli po prostu zachwyceni. Jak dowiedziałem się wychodząc od równie zniesmaczonego Jakuba z Musictownu (który miał przynajmniej piwo, ja tego wieczora nie miałem nawet papierosów), podobno wśród Amerykanów Starfucker jest strasznie popularny a ich praski koncert był bardzo wyczekiwany. Ja się cieszę, że mają może muzyczny gust, ale zataczające się grupki wykrzykujące Prague is fuuucking awesome! i zdewastowane dziewczęta naprute jak zwierzęta, kładące się na ulicy w oczekiwaniu na tramwaj to żenujący obraz upadlającego braku godności.

Najlepszym punktem wieczora był… support, czeskie Kazety, które należą moim zdaniem do najciekawszych przedstawicieli tutejszej sceny elektronicznej. Ciemna i energetyczna muzyka, świetne wizualizacje, intrygująca wokalistka i pełen profesjonalizm, już się cieszę na możliwość zobaczenia ich samodzielnego koncertu. Ich jedyna jak do tej pory płyta jest świetna a remiksy utworów z niej pochodzących możecie pobrać za darmo ze strony internetowej Kazet. [Wojciech Nowacki]