24 listopada 2013

Recenzja Lady Gaga "ARTPOP"


LADY GAGA ARTPOP, [2013] Interscope || Wierzę Lady Gadze. Jest szczera w tym co robi, nikogo nie okłamuje tym, że to tylko sceniczna kreacja mająca służyć czystej rozrywce na maksymalnym możliwym poziomie. Czy obłoży się mięsem, czy przebierze za helikopter, nie stoją za tym żadne inne powody niż to, że po prostu MOŻE to robić. Stoi za tym oczywiście gigantyczny sztab ludzi i strumień pieniędzy płynący z wytwórni, ale w przypadku Stefani Germanotty to ona jest szefową, mistrzem ceremonii i osobą kontrolującą swe poczynania i wizerunek. A pieniądze z wytwórni nie płynęłyby rzecz jasna gdyby nie jeden podstawowy warunek, odróżniający ją od innych popowych wokalistek. Talent mianowicie.

Taka Madonna może się photoshopować do woli i próbować udawać dwudziestolatkę, ale możliwości wokalnych i kompozycyjnych Gagi nigdy nie miała i mieć nie będzie. Ciężko też uważać Królową-Matkę Popu za osobę sympatyczną i niewystudiowaną. Gaga darzy swoich fanów, swoje Little Monsters, prawdziwym szacunkiem, Madonna zaś błyśnie cyckiem w Izraelu i zejdzie ze sceny po 40 minutach by sprawdzić czy media już o tym donoszą. Ale broń Boże, jeśli ktoś spróbuje ukraść jej show (pozdrowienia dla Mayi Arulpragasam!).


„ARTPOP” jednak miało być czymś więcej, trochę popową wersją „Biophilii”, z aplikacją, bajerami, ambicjami. Biedna Gaga chyba troszkę się pogubiła, niemożliwe, żeby nie zorientowała się, że połączenie sztuki i popu jest w XXI wieku już czymś niemal codziennym. Od opowieści autora okładki „ARTPOP” aż zgrzytają zęby (serio, sprawdźcie), nie ma więc po co pastwić się nad konceptem, który od początku kładzie się sam, lepiej skupić się na najważniejszym (teoretycznie – dopowiedzieli by nieprzekonani do Gagi), czyli na muzyce.

Duch Madonny (tak, wiem, że jeszcze żyje, chyba) unosi się tu i ówdzie. Szczególnie „Venus”, planowane pierwotnie na drugi singiel, jednak jako przebój nie aż tak chwytliwe, mogłoby być piosenką Madonny, ale o tak mocnym wokalu jakim w refrenie popisuje się Gaga mogła by tylko pomarzyć. Potliwa atmosfera „Erotici” towarzyszy dwójce „G.U.Y.” oraz „Sexxx Dreams”, rozpoczynające się zaś od urokliwego pianina „Fashion!” w końcowym efekcie brzmi jak skrzyżowanie Madonny z Daft Punk.

Prawdziwie okropny jest na szczęście tylko jeden utwór, hiphopowy „Jewels N’ Drugs”, od razu polecam nacisnąć „skip”. Singlowy potencjał niosą ze sobą zdecydowanie „G.U.Y” oraz „MANiCURE”. Faktycznie niezłe okazuje się „Do What You Want” w duecie z R.Kellym. „Aura” zanim zmieni się w techniacza z czystym popowym refrenem brzmi jak meksykańsko-gitarowy prztyczek w nos Lany Del Rey. A propos techniczy, „Swine” podpada jednocześnie do kategorii OMG i WTF, w efekcie mamy nowe, mocne guilty pleasure. Balladę znajdziemy tu zaledwie jedną, zaczynające się od minorowego pianina „Dope”, kolejny utwór prezentujący wokalne możliwości Gagi, wyjątkowo niepotrzebnie upstrzony później elektroniką. Na szczęście tutaj akurat dość subtelną, całościowe brzmienie „ARTPOP” jest bowiem mocno kwadratowe. Nie jest to już eurodance z „Born This Way”, ale dalej niż gwizdkowo-ultrafioletowe późne lata dziewięćdziesiąte w elektronicznych aranżacjach Gaga się niestety nie posunęła.

Choć płyta wyprodukowana jest oczywiście bez zarzutu, lepiej niż „Born This Way”, może nawet lepiej niż „The Fate Monster”. Co jednak boli na „ARTPOP” dość mocno to długość tego albumu, 15 piosenek i na wysokości „Mary Jane Holland” jest już tego za dużo, za gęsto. Gdyby jednak każdą kompozycję osłuchać bez kontekstu całej płyty, to daje się obronić niemal każda. Choć bezapelacyjnie „ARTPOP” to album na którym zawodzą właśnie kompozycje.

Przynajmniej głos Gagi się rozwija, wyraźnie też mniej używa w wokalu autotune’owych efektów. Teksty również nie dorastają do miana części ambitnego popowego projektu, choć odrobina autorefleksji pojawia się w „Do What You Want” i na swój sposób finałowym „Gypsy”. Na rozerotyzowane „G.U.Y” i „Sexx Dreams” jeszcze można przymknąć oko, ale przysięgam, słuchając „Venus” byłem pewien, że już za moment pojawi się rym Uranus anus. Ciocia Gaga na szczęście rehabilituje się w piosence „Donatella” bardzo życiową poradą just ask your gay friends for advice, którą każdy powinien wziąć sobie do serca.

Mówiąc serio, szkoda, że „ARTPOP” nie jest albumem tak dobrym, jakim miał być, nie jest też jednak albumem złym. Jestem ciekaw jakie będzie jego miejsce w dyskografii Gagi powiedzmy za dekadę. Dziś jednak, po tym jak na wysokości „Born This Way” przeciągnięty zostałem na ciemną stronę mocy, jestem rozczarowany. Choć nadal wierzę Lady Gadze. 6/10 [Wojciech Nowacki]